Family Cup-Malinka

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Na szczęście udało mi się w ostatniej chwili załatwić kask. Bez którego nie mógłbym startować. Rowerem na miejsce dojeżdżam ok godziny 11. Zapłaciłem wpisowe i odebrałem chip oraz nr 134
Pierwsze stary najmłodszych grup już za mną. Teraz czekam na swoja grupę w orlikach.
Ale czas się strasznie dłuży. Pomimo że nie które grupy są łączone to są opóźnienia bo trasa okazała się być dla niektórych zbyt wymagająca... Skład sędziowski w tym wypadku postanawia zmniejszyć ilość rund o dwie. Teraz zaczynam żałować że wcześniej nie zrobiłem objazdu trasy. Ale w planach jest jazda po ruadach 3 km to i tak zdążę ją poznać.
Międzyczasie trochę zgłodniałem i poszedłem skosztować zupki od sponsorów a potem nie wiem czemu jeszcze dostałem kiełbaskę z grilla gratis:D Nawet dobre były to się najadłem.
Przed samym startem jeszcze mała rozgrzewka po okolicy. Po kliku godzinach wyczekiwania w końcu mogłem stanąć na starcie pierwszy raz w życiu:]. Rozejrzałem się do koła serce trochę szybciej biło. Wszyscy na swoich rowerach robili duże wrażenie. Sadzie w końcu daje znak do tak długo wyczekiwanego start . Ruszamy na początku ponieważ były połączone dwie grupy było trochę ludu na starcie.
Spodziewałem się szerokie płaskiej trasy,kilka łagodnych podjazdów i zjazdów... trochę się pomyliłem bo jazdy po płaskim było może z 300m reszta to wąskie podjazdy i zjazdy. Na których początkowo dobrze mi się jechało na podjazdach wyprzedzałem a na zjazdach nie odstawałem tak jak zawsze. Chociaż przerzutki nie zawsze chciały mnie słuchać i robiły co chciały. Pomimo tego faktu dało się jednak jakoś jechać w niezłym tempie.
Na jednym ze zjazdów za mocno zakopałem się przednim kołem w piach i przeleciałem przez kierownice. Ostatnio jednak zdarzyłem się przyzwyczaić już do takich niespodziewanych upadków. Więc nic mi się nie stało. Oprócz pobrudzonej skarpetni i nogi:P Dalej było coraz gorzej...pod osty podjazd koło mety przed szybkim zjazdem.Musiałem wjeżdżać na średniej tarczy z przodu masakra. Teraz na 2 okrążeniu przycisnąłem mocniej pod górkę oczywiście spadł mi łańcuch.Z i tak już bolącą nogą uderzyłem z dużą siłą w kierownicę. Strasznie bolało mnie kolano przy każdym ruchu. Myślałem że na dzisiaj to już koniec ścigania się dla mnie. Jednak jakoś resztkami silnej woli pokonałem podjazdy i został mi już tylko płaski odcinek do mety. Po drodze zostałem zdublowany tylko nie wiedziałem przez którą grupę. Chwilę później nie miałem już żadnych złudzeń co do dubla bo wyprzedzili mnie następna grupa.
Na 2 okrążeniu chciałem już zejść z roweru i podziękować. Tylko że na mecie nie mogłem za bardzo tego zrobić. Jakiś gościu którego nie znam krzyczy „jedziesz jedziesz dobrze Ci idzie” później na mecie jacyś kolaże „dajesz dajesz”. Dla pewności jeszcze usłyszałem od sędziego że byłem dublowany. A komentator oczywistość nie zapomniał dodać żebym czasem się nie zatrzymywał.
Po takim dopingu jednak postanowiłem jeszcze pojechać dalej...Nie będę się rozpisywał co było potem, Bo musiał bym używać niecenzuralnych epitetów w stosunku do mojego roweru i innych. Wspomnę tylko że jakiś goście na quadzie prawie mnie przejechał jadąc trasą wyścigu...
Po drodze złapałem następnego dubla. Chciałem tylko jakoś dojechać do mety z bolącą nogą ale nie na ostatnim miejscu. I słysząc od komentatora. O właśnie do mety dojechał ostatni zawodnik nr 134 w końcu tylko na Ciebie czekaliśmy chłopcze ...:P
Przed demną ukazuję się piękny widok mety. Jeszce tylko jeden podjazd. Niestety przed samą metą kompletnie rozwaliła mi się przerzutka. Musiałem pierwszy raz dzisiaj wbiegać pod tą górkę po piachu. I tak właśnie wyprzedził mnie pierwszy zawodnik 10m przed męta. Mimo wszystko na metę chciałem wjechać a nie wejść. Przez to znowu został bym wyprzedzony ale jakoś udało się ukończyć wyścig.
Po zakończeniu udziałi w zawodach już miałem jechać do domu. Tylko chciałem się jeszcze oficjalnie dowiedzieć który byłem w klasyfikacji. Nie było wyników więc zostałem na rozdaniu dyplomów i pucharów dla zwycięzców. Tam dowiedziałem się tylko że nie było mnie w 6 najlepszych.
I tak na oficjalne wyniki czekałem do momentu losowania nagród. Jak już tyle straciłem czasu to postanowiłem zostać do końca i opłacało się bo wygrałem puzzle zestaw do badmintona i kosmetyki:D Ale i tak połowę mojej wygranej postanowiłem przekazać do dalszego lasowania wśród najmłodszych którzy jeszcze nic nie wygrali. Im ta wygrana sprawi pewnie więcej radości niż mi :)
Tym miłym akcentem pożegnałem się z tegoroczną edycją. Family Cup

Pomimo że moje pierwszy udział i średnia były żenuła. To udało mi się dojechać do mety i to nie na ostatnim miejscu a to już chyba jakiś sukces przynajmniej dla mnie:P
Zdobyłem cenne doświadczenie bo jazda w terenie to zupełnie co innego niż na szosie
Wygrałem kosmetyki(Cena wpisowego zwróciła się w całości)
pogoda dopisała chociaż ostatnio nie często się to zdarzało

Ogólnie impreza bardzo udana za rok na pewną jeszcze tam wystartuję

Miejsce w kategorii F Orliki 7/9

Fatalny wtorek

Wtorek, 2 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Chyba wczoraj niepotrzebnie się tak napinałem przez cała drogę. Bo dzisiaj nie miałem już takiego powera w nogach na podjazdach jak wczoraj. Nie było takiej radości z jazdy jak wcześniej. Dosłownie to mi po prostu się nie chciało jechać dalej. Żadnej mobilizacja do jakiego kolwiek wysiłku.
Nawet wyprzedzający mnie biker nie zmobilizował mnie do przyspieszenia. A to w moim przypadku rzecz niezwykła;P
W domu w nogach czułem tyle kilometrów jak bym przejechał dystans minimum 150km
Nie wiem przez co ta zniżka formy. Może dlatego że wróciłem zmęczony z pracy i od razu wyszedłem na rower. Albo po prost przetrenowanie...
Oby ten niepokojący syndrom zamulania na trasie szybko minął, bo tak się jeździć nie da.


Poza tym zastanawiam się nad wzięciem udziału w Family Cup w Rzgowie na Malince
Byłby to mój pierwszy start i celem było by chyba tylko dojechanie do mety.
Wpisowe tylko 20 zł:D
Tylko długość trasy dobija 24km...Jeszcze się nie zdążę dobrze rozgrzać a już będzie koniec
I jazda po 3km rundach. Ciekawe jak to będzie wyglądać

Bierze może ktoś z Was udział?:D

Treningowo tam gdzie zawsze

Poniedziałek, 1 czerwca 2009 · Komentarze(4)
Tak się szczęśliwie ostatnio składa że pod wieczór nie pada a ja mam akurat czas na jazdę :)
Tras bardzo podobna do wczorajszej z tym że pomyliłem drogę i i przez Modlicę dojechałem do Tuszyna...A cichłem jechać w stronę Woli Rakowej. Wiec nie będę się rozpisywał
Teraz bez żadnego zbędnego zatrzymywania się na trasie tylko czysta walka o jak najlepszy wynik. Chciałem porostu zobaczyć w jak szybkim tempie mogę przejechać trasę.
Chyba nie jest tak źle tym bardziej że muszę pedałować na strasznym złomie gdzie co chwilę przeskakują mi przerzutki. A na dodatek zapomniałem kasy a przy sobie miałem tylko 0.5l wody. Jej brak dało się odczuć na trasie.
Jak jeszcze bym z taką prędkością w teranie jeździł to już bym był naprawdę zadowolony :D
Niestety pewnie do tego jeszcze długa droga

Mapa

W Końcu chwila bez deszczu:)

Niedziela, 31 maja 2009 · Komentarze(3)
Wrzeszczcie przestało padać. Nawet pokazało się Słońce za chmur:) Teraz jeszcze krótka analiza pogody na następne kilka godzin. Z której wynika że przez następne kilka godzin nie będzie padać.

Chciałem szybko wyjść z domu ale jak zwykle coś wypadło. I dopiero przed 19 udaje mi się w końcu wsiąść na rower. Mam niecałe 2 godziny do zmroku. Dlatego trasa jak zwykle poprowadzi do Czarnocin. Powinno mi spokojnie starczyć czasu na zrobienie ok 50 km.
Teraz jadę w stronę Romanowa gdzie jest jeden z niewielu konkretnych podjazdów w okolicy. Na górce zatrzymuję się na chwile zęby się trochę napić i coś zjeść. A przy okazji zrobić kilka zdjęć. W końcu wziąłem aparat ze sobą. Na niebie pokazują się już pierwsze ciemne chmury. Na szczęście raczej z nich nie będzie padać. Ale zapowiada to że front z opadami się już zbliża. Kilka godzin ładnej pogody powoli dobiega końca. Nie przejmuję się tym zbytnio i ruszam dalej. Jak zwykle na pierwszych podjazdach umieram ze zmęczenia a tętno pewnie w granicach 90%
Dojeżdżając do miejscowości Brójce zaraz przed skrętem na Czarnocin. Moim oczom ukazuje się widok którego miałem nadzieję nie zobaczę dzisiaj tak szybko. Oczywiście chodzi tu o rozbudowane chmury cumulonimbusy. Są jeszcze dosyć dlatego wiec jadę dalej.
Jednak w Dalkowie postanawiam jednak skrócić trochę trasę nie zahaczając o Czarnocin. Miałem wtedy realne szanse na dojechanie suchym Przy okazji dodatkowa mobilizacja do szybszej jazdy uciekając przed strefą opadów. Najczęściej takie chmurki suną sobie po niebie z prędkością ok 50 km/h. Tym jednak tak bardzo się nie spieszyło:P
Tak ścigając się z nimi dojechałem do Pączewa. Tutaj byłem naprawdę bardzo blisko nich. Przy okazji Słońce chyliło się już ku zachodowi potęgując ich groźny wygład. Piękne widoki ale nie mogłem zbyt długo zamulać w miejscu. Jeszcze chwila i będę musiał wracać po ciemku i jeszcze cały mokry.
Teraz widocznie się już rozgrzałem bo 30km/h z licznika nie schodziło nawet podjazdy nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Szkoda że tak późno. Już nie daleko do domu i dosłownie na 500m przed domem łapie mnie lekki deszcz. W sumie to się trochę przydał do ochłody. Na dzisiaj to już niestety definitywny koniec z metą w domu.

Jak tylko zrzucę z aparatu zdjęcia to jeszcze kilka dodam





A narazie mapka

W stronę Słońca

Sobota, 30 maja 2009 · Komentarze(2)
Wstałem rano z lekkim bólem głowy. W momencie jak wyjrzałem przez okno rozbolała mnie jeszcze bardziej. Pogoda ja zwykle pochmurna. Na dodatek jeszcze zimno i mokro. Ostatnio to już się staje strasznie monotonne. Gdzie jest Słońce??
Straszne nudy nawet nie ma z kim pogadać . Wszyscy szykują się na wyjazd do płocka. Nie ma co robić,straszna zamułka. Już nie wytrzymałem wstałem wiozłem rower i się ubrałem. Akcja desperacja nie ważne jaka będzie pogoda muszę się trochę rozerwać:D
Ku mojemu zaskoczeniu po przejechaniu kilku kilometrów w końcu wyszło Słońce.
Teraz mogłem się cieszyć każdą chwilą piękna i bezchmurnym niebie. Przy zachodzie słońca myślałem żeby jechać tak cały czas. Aż do samego końca.
Niestety po drodze musiałem spotkać ślimaka. Który wyskoczył nie spodziewanie,w tak szybkim tempie z trawy na szosę. Że nie zdążyłem go już ominąć. Udało mi się to dopiero tylnym kołem ale pewnie nie dużo mu to już pomogło:(
Zaczęło robić się już ciemno. Nie ryzykując jazdy po ciemku zacząłem się kierować w stronę domu. Teraz wreszcie powrócił dobry humor. Tym bardziej że jeszcze wróciła cała ekipa i można było gdzieś skoczyć na piwko:P


PS
Jak się komuś nudzi to zapraszam do zrobienia sobie testu.
Na zakaźna i raczej nie uleczalną chorobę Cyklozę;P
I co Ci wyszło:D

Zwiedzanie urzędów w Łodzi

Wtorek, 26 maja 2009 · Komentarze(4)
Najpierw niezwykle emocjonująca wizyta na Aleja Politechniki...A następnie urząd na ul. Milionowej.
Samej jazdy było ok 20 min a wypisywania głupich papierków i stania w kolejkach 4 godziny
Wszystko to w pierwszym tak ciepłym dniu tego roku. Więc nie mogło zbraknąć na koniec zimnego piwka z kumplami:)

Jazda zaczyna się dopiero po trzydziestce...

Poniedziałek, 25 maja 2009 · Komentarze(0)
Wstałem rano posprzątałem,zrobiłem sobie obiad,obejrzałem film. Tak mi się nudziło że jednak postanowiłem się trochę przejechać. Korzystając z faktu że mam dzień wolny:)
Trochą późno wyjechałem z domu więc nie chciało mi się wymyślać innej trasy niż tą którą dobrze znam czyli do Czarnocina.
Po pierwszych kilku kilometrach czułem w nogach wczorajsze kilometry. I najchętniej to bym już wrócił do domu. Tylko że słoneczko tak ładnie świeciło to pojechałem dalej typowo rekreacyjnie. Czym dalej tym bardziej nie mogłem wytrzymać takiego mulącego tępa. Gdzieś koło Broniśin Dworskich przejechałem się kawałek szlakiem rowerowym żeby zobaczyć dokąd dojadę. Nie chciałem się dzisiaj za bardzo męczyć ale jak zobaczyłem że szlak prowadzi przez drogę w terenie. Już nie wytrzymałem i musiałem trochę przycisnąć.
Nawet się nie zdążyłem spocić a już z powrotem wita mnie szosa 714. Szkoda muszę kawałek się przejechać zanim znajdę następna piaszczystą drogę. Tak szukałem że wpakowałem się w piękna łączkę. Co prawda kwiatki i ptaszki dookoła:P Tylko że ja szukałem jakiejś drogi żeby się z ta wydostać Jak widać było po śladach nie ja pierwszy tu trafiłem. W końcu udaje mi się odnaleźć drogę która dojeżdżam do Kalina.
Tam mój wzrok przykuła chopka wśród łąk. Nie mogłem się powstrzymać i musiałem ją zdobyć. Szybko jednak zmieniłem zdanie bo strasznie dużo było tam piachu. A na dodatek jak zwykle mój łańcuch robił co chciał I pedałowałem w miejscu. Miałem się już wrócić ale ja nie lubię się poddawać. Jakoś dojechałem na szczyt. Tym razem strasznie zmęczony. Jak pomyślałem że to samo jeszcze będzie na zjeździe to już mi się w ogóle odechciało wsiadać na rower. Na szczęście po drugiej stronie górki trochę pomyśleli. Dorzucili trochę szlaki i od razu się inaczej jechało. Jeszcze widać nie w formie jestem bo jeden piaszczysty podjazd rozłożył mnie na łopatki. Marzłem tylko o powrocie do domu.
W Woli Rakowej na głównej trasie skręcam w lewo, prosto na chatę. No prawie bo przed nosem przemknął mi jakiś koleś na fullu. Więc szybka zmiana planów zapominam o zmęczeni i w prawa stronę za nim w pościgu. Tracę do niego już jakieś 100m ale na podjazdach wyraźnie zyskuje dystans do niego. Miejscowość Brójce To tu stoczyła się mała walka. Po której mówię panu dziękuje i ruszam dalej zostawiając go z tyłu.
Teraz już w ogóle nie wiem co to znaczy zmęczenie. Coraz większa napinka. Tylko krótka wizyta w sklepie w Dalkowie przerywa na chwilę moją jazdę . Teraz mam nie spożyte pokłady energii. Każde wzniesienie witam z uśmiechem na twarzy i tak było aż do końca mojej dzisiejszej podróży.

To co się cały czas potwierdza strasznie wolno się rozgrzewam ale potem jest naprawdę dobrze
I cały czas tracę na zjazdach zamiast zyskiwać...
Rozpisałem się trochę a teraz idę spać...;P

Mapa-Trasa tak w przybliżeniu

Czwórka wspaniałych i biała Dama

Niedziela, 24 maja 2009 · Komentarze(28)
Już miałem wyjść z domu ale w ostatniej chwil odczytałem wieść od Tomka na GG. O planowanej na 11:30 ustawce pod Mc restauracją. Pomysł spoko tylko czy mój sprzęt wytrzyma...chwila zawahanie.. Jadę i mam nadzieję że niemiecka rama na japońskim osprzęcie wytrzyma trudy podroży. Późnię było fatalnie porostu masakra podróż zupełnie nie udana. Jeszcze nigdy tak złe mi się z kimś nie jechało. Ciekawe czy ktoś w to uwierzył...bo żartowałem dalej już na poważnie jak naprawdę było. Jak zawsze spóźniony docieram wreszcie na miejsce zbiórki. Okazuję się że skład osobowy na dziś robi wrażenie. Bo to w końcu stawiła się cała elita bikerów z Łodzi czyli Karotti,Xanagaz, Pixon i Silenoz nie zapominając o mojej skromnej osobie. Ruszamy wlaściwie nie wiem gdzie...to nie ja prowadziłem. Ciesząc się że jedziemy asfaltem bo zanim się nie rozgrzeje to każdy podjazd w terenie to dla mnie masakra. Nie długo się nacieszyłem nawierzchnią bitumiczną bo chłopaki przy pierwszej okazji skręcają w lasek. Później przejeżdżamy przez miejscowość która swoja nazwą jednoznacznie zachęca do wypoczynku właśnie tutaj czyli Zgniłe Błota. Pierwsze postój był w bardzo wyszukanym miejscu dosłownie bo dojechać,trafić tam wcale nie było łatwo. Ale ta leśna polanka urzekała ciszą i spokojem:P Mogłem w końcu spokojnie się napić i zjeść Snickersa oczywiście. Jak zawsze podczas postoju mała zamułka. Później małe problemy z przejazdem przez wąską ścieżkę. Sytuacja jednak szybko opanowana. Wracamy na szosę staram się teraz dotrzymać tempa reszcie. Nawet dobrze mi to do tej pory wychodzi. Jednak trochę się mecze narzuconym tempem:P Dlatego z radością witam pierwszy sklep który odwiedzamy dzisiaj. Tutaj uzupełniam zapas Snickersów i kupuje coś do picia. Tylko nie tak jak niektórzy bursztynowy napój z pianką tylko wodę mineralną. Pijemy,jemy i słuchamy muzy która leci z auta stającego pod sklepem. Jak się później okazało wsiadło do niego kilku gości A prowadził go najbardziej wstawiony z nich. Pewnie miejscowy bo oni pija i prowadzą pewnie już od kat mogą dosięgnąć do pedałów. Więc zdarzył się przyzwyczaić już do jazdy po alko bo wyszło mu to bardzo dobrze. Dalej jedziemy kompletnie nie wiem gdzie. Mnie przynajmniej już tak jazda nie meczy i spokojnie pokonuję kolejne kilometry Tylko na niektórych zjazdach jak zwykle zostaje z tyłu bo mi właśnie nie dział przerzutka co by się najbardziej przydała(Właściwie to mało co która działa). Z powodu że nie pamiętam nawet mijanych miejscowości od razu przeniosę się do następnego przystanku przy sklepie. Który wcale nie był tak szybko. Tym razem już nabywane były same jogurty pitne i woda mineralna. Tu na ławeczkach koło sklepu trochę sobie posiedzieliśmy nie wspominając o koledze kory przez trudy podroży postanowił się zdrzemnąć. Gdy już zaczynało robić się zimno ruszyliśmy dalej. Aby za chwilę znowu się zatrzymać w żwirowni (Chyba w każdym razie woda była i dużo piachu) Ja oczywiście zamiast siedzieć spokojnie w miejscu postanowiłem zwiedzić okolice. Wpadłem w błoto którego w ogóle nie było widać brudząc sobie całe buty. Musiałem tak wracać aż do ŁDZ. Wyglądałem pewnie jak wieśniak który wyszedł przed chwilą z obory;P Warto jeszcze wspomnieć że po usłyszeniu dzwonka w telefonie Łukasza chłopakom wkręciła się bardzo melodyjka i prawie cała drogę powrotna nucili dobry bit. Teraz już powrót do domu ale po drodze kolo miejscowego cmentarza gdzieś się zgubili Tomek z Marcinem. Musieliśmy na nich trochę poczekać. Ale jak się okazało zwiedzali kibel bo chcieli się umyć czy coś takiego...W każdym razie w końcu się zjawili. Łodzi pożegnaliśmy się z Łukaszem i postanowiliśmy jeszcze odwiedzić pizzerie. W końcu również mi się udało bo ostatnio zerwał mi się łańcuch i nie miałem okazji. Gdy czekaliśmy na nasze placki Marcin postanowił pokazać swoje prawdziwe zamiłowanie i obmacał dokładnie kilka siodełek. Kończąc zdaniem „Zobacz jak subtelnie marszczy się skóra na moim siodełku...”. Jak ktoś będzie chciał kopić nowe siodełko to tylko z Nim. Później tomek miał problem z wyliczeniem komu ile ma oddać reszty za pizze więc postanowił w ogóle nie oddawać(Za to stawiasz piwo następnym razem:P) jeszcze ekstremalna podróż z jedzeniem na pobliską górkę i w końcu mogłem zatopić zęby w pysznej pizze pycha:) Gdy już zjedliśmy to jeszcze odeskortowałem wszystkich do domu (przynajmniej do połowy). Bo jak się okazało mieszkam najdalej na południe ze wszystkich. Kinga z mojej eskorty mogła się cieszyć do samego akademika. Gdzie dostałem od niej jeszcze pewien specyfik który ma mi pomóc na moją ranę. Wielkie buziaczki się jej należą za to:* Teraz to już definitywny koniec na dziś. Tylko dojechać jeszcze na Dąbrowę.

To tak w skrócie jak coś sobie jeszcze przypomnę to dopiszę
Ogólnie dzień udany tym bardziej ze rower mi się nie rozwalił. Chociaż i tak trzeba chyba się zastanowić nad zmianą sprzętu na nowy

Po wypadku w końcu na rower

Sobota, 23 maja 2009 · Komentarze(2)
Przejechałem się do Czarnocina żeby zobaczyć jak po przerwie mi się jeździ. Wydawało mi się że z formą nie jest za dobrze. Co prawda cisnąłem na maxa. Żeby zobaczyć o ile wolniej pokonam dobrze mi znaną trasę. I takiego rezultatu się nie spodziewałem...chyba licznik coś się zaciął;P

Mapa

Polała się krew

Sobota, 23 maja 2009 · Komentarze(0)
Plan był zrobić dzisiaj ok 100 km w stronę Pabianic. Później pokręcić trochę w terenie po okolicznych lasach. Zaczeło się dobrze dojechałem do stawów Stefańskiego i tam na małą rozgrzewkę w lasku. Długo sobie niestety nie pokręciłem. Po długim podjeździe wreszcie przyszedł czas na zjazd więc przycisnąłem lekko i miałem 50km/h na liczniku. Zaraz przed zakrętem trochę zwolniłem ale i tak 40km na pewno było. Trochę źle się złożyłem do tego zakrętu i znalazłem się prawie na środku drogi. Ale jakie było moje zdziwienie gdy nagle przed sobą zobaczyłem auto. Nie miałem już czasu na żaden manewr. I jedyne o co teraz walczyłem to żeby nie wpakować się z nogami pod koła. Miąłem teraz do wyboru albo znaleźć się pod kołami samochodu. Albo pobijać się na szlakowej drodze. O oczywiście wybrałem drugi wariant. Nie wiem jak to zrobiłem ale udało mi się wyjść prawie cało tylko strasznie sobie starłem i pobijałem kolana. Niestety rower nie miał tyle szczęścia... Na początku myślałem że to moja wina. Wszystko mnie tak bolało że dopiero po chwili zobaczyłem że to jakaś laska jechała moim pasem i dlatego na nią wpadłem. Co się trochę wkurzyłem... już chciałem na nią mocno nawrzucać. Tylko jak w końcu wysiadła z auta to się okazało że to jest koleżanka mojej dobrej znajomej. Więc nie mogłem powiedzieć wszystkiego co o niej myślę. Później słyszałem w kółko Czy nic mi się nie stało ze bardzo przeprasza i nie wie jak to się stało. Ja chciałem jeszcze tylko zobaczyć jak wygląda mój rower pod kołami auta. Ku mojemu dużemu zdziwieni nic mu się nie stało. Normalnie to albo bym wezwał policję albo bym się jakoś dogadał... A teraz musiałem wracać z mocno krwawiącą nogą do domu. Bo w samochodzie ani nie było apteczki,ani miejsc żeby mnie podwiozła. Nie było daleko więc jakoś dojechałem.

To już drugi mój wypadek w tym miesiącu. Żaden z nich nie był z mojej winy bo ja zawsze oczywiście jeżdżę z godnie z przepisami.
Jak tak dalej pójdzie to chyba zacznę golić nogi i wykupię sobie coś takiego :D