Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2010

Dystans całkowity:51.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:01:47
Średnia prędkość:28.82 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:51.40 km i 1h 47m
Więcej statystyk

Ostatni raz w tym roku...

Poniedziałek, 15 listopada 2010 · Komentarze(4)
Za oknem słońce jest ciepło ja mam akurat trochę czasu wolnego a na dodatek w przedpokoju stoi rower i to różowy który jest przygody głodny.
Nie mogłem się powstrzymać korzystając jak to się okazało z ostatniego tak słonecznego i ciepłego dnia tego roku.
Wsiadłem i pojechałem do Czarnocina tak jak kiedyś...
Jazda na rowerze to co jednak to co najbardziej lobię robić. cisnąć dalej i jeszcze szybciej to naprawdę wciąga;]
Miało być jak najszybciej się da żeby wycisnąć jak najlepsza średnia. Ciekawy byłem jak szybko da się jechać bez żadnych treningów przez tyle czasu.
I co prawda już od samego początku dało się odczuć brak siły w nogach... zero przyspieszenia rozpędzałem się jak ciężki pociąg:p
Cieszył chociaż fakt że jechałem cały czas na blacie co nawet mi ostatnio nie zawsze wychodziło.
Hmm myślę sobie na początku to pewnie trochę pokazaczę na twardym przełożeni a potem już ztyrany będę musiał zejść na coś lżejszego. Ale nie.. Jadę dalej za młynkiem jest lekki podjazd ale dosyć długi. Jadę szybko jeszcze szybciej no już szybciej nie mogę. Czuje ze nogi nie niosą jak zawsze ale zero zmęczenia.
Jest to trochę zadziwiające bo zawsze wcześniej pokonując ten odcinek byłem już trochę zdyszany.
Nie miałem licznika żeby zobaczyć jak szybko jechałem. Wydawało mi się jednak ze wcale tak zle nie jest
No nic jadę dalej przede mną jakieś rematy na drodze trzeba zrobić to czego nie lubię jak mknę na rowerze czyli zwolnic zatrzymać się i co gorsza zejść. Przeniosłem rower przez remontowany odcinek drogi i wsiadam.
I znowu to samo zanim się rozpędzę jak ciężka lokomotywa która dyszy i sapie minie trochę czasu.
I tak sobie jadę, bliżej nie znana mi prędkością ciągle zero zmęczenia chociaż pedałuje się ciężko.
Dojeżdżam do sklepu zrobić sobie zapasy na dalsza podroż 4x snickers i 1.5L wody może wystarczą.
Dalej już tylko najbardziej ostry podjazd na całej trasie. Czyli ściana płaczu w Romanowie. Jak nie miałem formy to zawsze musiałem się trochę natrudzić zmieniając przełożenie na bardzo lekkie żeby pod nią wjechać.
Teraz też raczej nie mam no bo skąd...Jadę jednak ociężale jak parowóz ale na blacie wjeżdżam prawie bez wysiłku biorąc może kilka głębszych wdechów.
No teraz to już jestem mocno zdziwiony o co chodzi... powinno być źle tym bardziej ze przytyło się wtedy jakieś 5 Kg. A tu sunę sobie dalej i coraz lepiej mi to wychodzi jak już się rozgrzałem to bez większego zmęczenia dojechałem do Czarnocina nad stawy. Tam chwile sobie posiedziałem na ławeczce. Udało mi się złapać nawet rybę na wędkę bo koleś zwany wędkarzem poszedł pogadać do kolegi. A ja patrze a tu branie czujnik piszczy szczytówka się wygina jednym słowem branie!
Jak nie podbiegłem jak nie zaciąłem tak wyholowałem ładnego karpika niestety nie wymiarowy (Zabrakło mi 2 cm) Ale i tak najlepsza była mina właściciela wędziska jak zobaczył co się dzieje pod jego nieobecność.
Ok odpocząłem najadłem się napiłem i połowiłem sobie czas jechać w stronę Tuszyna.
I znowu jak lokomotywa powoli ospale się toczę ale do przodu rozpędzam się coraz bardziej.
Zaczyna robić się ciemno i coraz chłodniej a ja jak zwykle letnie klimaty na siebie założyłem. Trochę przyspieszę jeszcze żeby nie powiało chłodem. Teraz widzę Tuszyn Las i A1 ruchliwa. Międzyczasie zachód słońca i romantyczny korek na Rzgowskiej...na szczęście on mnie nie dotyczy wymijam wszystkich tych zamulaczy po drodze. Dalej mijając wiadukt już wiem że jestem u siebie
Nie mogę się doczekać aż zobaczę jaka to mi średnia wyszła sadząc po czasie to nie najgorzej powinno być
I rzeczywiście jak takim rowerkiem to było dobrze :]


A oto wędkarz i jego zdobycz. Widać że nie zawsze rozmawiał z kolegami:P






Trochę z innej perspektywy

Mapa