Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2009

Dystans całkowity:429.50 km (w terenie 77.00 km; 17.93%)
Czas w ruchu:15:36
Średnia prędkość:22.40 km/h
Maksymalna prędkość:27.80 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:47.72 km i 1h 57m
Więcej statystyk

BIKE ORIENT 2009 Ręczno -=Dzień 2=-

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Rano budzę się otwieram oczy i szybko zamykam. Mam nadzieję że to tylko zły sen. Nie wyspałem się po wczorajszej imprezie a do tego okropna pogoda za oknem. Jednak to rzeczywistość wita mnie tak drastycznie w tym dniu. Trudno wstaje umyć się w zimnej wodzie zawsze chociaż na chwilę pomaga. Do startu zostało jeszcze trochę czasu więc szybko posilam się na stołówce. I wracam do ciepłego łózka. Odpocząć jeszcze trochę przed startem. Tak się wczułem że spóźniłem się na rozpoczęcie. Ziewając idę na start dostaję mapę od Xanagaz. Widać też trochę spóźniony. Pogoda nie zachęca do jazdy od rana cały czas pada. Jeszcze nigdy nie jechałem w deszczu.


Tomasz z Kingą zaraz przed startem

Spojrzałem na mapę a właściwie tylko na Punkt żywnościowy. Trochę daleko ale może kiedyś tam dojadę. Nie zdążyłem nawet schować mapy a już wszyscy ruszają. Nie chciałem zostać już na samym starcie z tyłu więc jadę za nimi. Jednak chłopaki Xanagaz i Pixon nadają tak ostre tempo od samego początku Że zostaję sam na trasie. Udało mi się dogonić Kingi Karotti i Triss A po koksach nie było już dawno śladu. Zabieram się z Karotti i kolegą z jej Temu. Jedziemy tak prawie bez błędnie do pierwszego PK Tutaj już spore korki i kolejka do perforatora.
Dobrze że zdążyłem się przyjrzeć w międzyczasie co trzeba dokładnie zrobić przy tych lampionach. Wcześniej nigdy nie miałem okazji startować w takim rajdzie dlatego jeszcze nie za bardzo się orientuję o co dokładnie chodzi...;P Przy okazji trochę odpocząłem. Bo zanim się rozgrzeje to wyglądam pewnie jak na finiszu drugiego etapu
Nie ma czasu ruszamy dalej. Mając przed sobą wspaniałą dwójkę z temu M&P;] na pewno zaraz się wkręcę w cały klimat pierwszego mojego rajdu. Jednak teraz zamiast lepiej pedałuje mi się coraz ciężej. Twardo jednak jadę przez runo leśne w stronę drogi. Tam wcale nie jest lżej...coś jest nie tak. Chyba jeszcze byłem mocno zaspany bo dopiero po ok 200m zobaczyłem że złapałem gumę z przodu. Jak byłem zaspany tak szybko się obudziłem ze złości. Już na samym początku taka nie miła niespodzianka. A na dodatek moi przewodnicy odjechali bo nie zauważyli mojego defektu. Trudno nie ma co tak bardzo rozpaczać. Najpierw trzeba się ewakuować z miejsca zdarzenia ponieważ całe stada komarów nie dają spokoju. Trochę dalej od lasu na polu komary dały za wygraną. Zastopują je muchy w podwojonej ilości ( ja to dopiero jestem słodki;P). Wyjmuje zastaw detkowo-naprawczy. I zabieram się do dzieła.


Mój złomowaty rower w którym co chwilę coś się psuję...:/

Tylko jest mały problem nie mam łyżek ze sobą do zdejmowania opon. A widząc jak innym to wychodziło to wcale nie jest takie proste...Ale błysk geniuszu szybko pozwala na wybrnięcie z sytuacji. Użyję zatrzasku od szybko zamykacza. Dobry pomysł a w dodatku idealnie się do tego nadaję. Nawet sprawnie mi to poszło. Teraz jeszcze wszystko zamontować i można właściwie jechać dalej. Niestety w ostatniej chwieli upada mi cześć od szybko zapinacza na drogę. Zanim zdążyłem ją podnieść. Jakiś zdesperowany biker po niej przejechał. Po drodze krzycząc „I tak cie dogonię”... Najchętniej to ja bym go dogonił i kazał teraz szukać części bez której ja nie mogę kontynuować jazdy...Po 30 min poszukiwań poddałem się. I sfrustrowany,załamany całym zdarzeniem zacząłem prowadzić rower do bazy. Przejeżdża koło mnie jakiś gość na rowerze a z tyłu patrze a on ma wykrywacz metali...!!! Szybka rozmowa czy by nie chciał wypróbować swojego sprzętu i przy okazji uratować mój udział w rajdzie. Żeby nie zakończył się kompletną porażką. Jak to człowiek ze wsie zawsze chętnie pomoże:) Po krótkim czasie w końcu słyszę najpiękniejszy dźwięk tego dnie cudowne piiiii piiiii. Sygnalizujące odnalezienie mojej zguby. Wylądowała porwie metr dalej w trawie... dziękuję panu za uratowanie tykała. Zresztą w wcześniej tęż zatrzymało się kilku uczestników dzisiejszych zmagań. Z pytaniem o pomoc im też należą się podziękowania
Wsiadam i jadę dalej. Dochodzę jednak do wniosku że samemu nie ma sensu jeździć. Po raz pierwszy wyjmuje mapę żeby dokładnie przeanalizować moją sytuację. Podstawa to zaliczyć punkt żywnościowy:D. Ala jak już jadę to po drodze wpadnę jeszcze odwiedzić PK7. Przy okazji sprawdzę się jako nawigator. A jak by było mi mało to zawsze można wziąć udział w drugim etapie Po drodze musiałem zahaczyć o sklep w miejscowości Tamowa. Nie mogłem znaleźć tam żadnego dlatego pytam się miejscowych pań. Gdzie tu jest najbliższy w pobliżu? Spojrzały na siebie lekka konsternacja na twarzy. I pokazują na budynek po prawej stronie...sklep miałem może 5m od demie i nie zauważyłem go. Nadal chyba jeszcze się nie obudziłem. Nigdzie mi się nie spieszy dlatego spokojnie się najadłem i napiłem na dalszą cześć drogi.
Teraz od razu czuję poprawę samopoczucia wróciła chęć do walki. Wyprzedzam kilku zawodników jadących z przodu Szybko docieram do lasku niedaleko następnego PK7


W okolicznych lasach grzybów było naprawdę sporo

Jednak zapomniałem jak się obsługuje mapą i trochę pobłądziłem. Ale zaraz szybka analiza już bardziej wnikliwa z uwzględnieniem wszystkich punktów odniesienia docieram na odpowiednią drogę.
Gdzie spotykam ku mojemu dużemu zaskoczeniu 2 uciekinierów. Czyli Pixona i Xanagaza
Myślałem że już są prawie na macie. Okazało się jednak że mieli spore kłopoty z odnalezieniem tego PK. Jedziemy tak jak ja chciałem. Ale prowadził Łukasz więc niech będzie że to on odnalazł ten PK;P Po jego odnalezieniu mamy dodatkową motywacje.


Nie mogłem uwierzyć że niektórzy przyjechali z drugiej...

Nie namyślając się długo ruszamy w kierunku PK2. Gdzie doznajemy największej porażki jeżeli chodzi o nawigacje. Pomimo dużego wysiłku i wielu prób włożonych w próbę odnalezienia PK nie udaję nam się...Nie pomogła nawet pani która nawet nie wiedząc gdzie chcemy dojechać. Już mówiła jak mamy jechać.


Widok z wierzy widokowej też nie wiele nam pomógł

Za to bez większych problemów docieramy do najważniejszego PK6. Na miejscu miała być jakaś krypa...Tylko że nic takiego nie widać. A musimy się dostać na drugi brze Policy. Szykuję się przeprawa w brud. Wydało mi się to strasznie głupim pomysłem. Co prawda jestem trochę przemoczony ale żeby ze wszystkim ładować się do rzeki. W końcu jednak niczym antylopy Gnu na Serengeti rzucamy się w silny nurt rzeki walcząc o każdy krok. Uważając żeby nie zostać porwanym przez wezbraną wodę. Przy okazji dbając bardziej o swoje maszyny niż o siebie. Brakuje jeszcze tylko krokodyli. A tak naprawdę okazało się że to jeden z najciekawszych punktów dzisiejszego rajdu. Naprawdę super pomysł:D


Inni też zdecydowali się na przejście żeki

Na drugim brzegu tak długo oczekiwana wyżerka chociaż już nie wiele zostało. Wystarczyło to jednak do objedzenie się Że potrzebna była dłuższa przerwa.

Xzibi
Ja załapałem się na ostatniego pół Snickersa... A na początku było ich tyle


Tomasz jest tak wielkim koksem że naraz bierze udział w dwóch rajdach. I potrzebne mu są 2 nr startowe:D


Tylko tyle zostało Pixonowi z mapy...teraz może służyć jako puzzle;]

Krypa jednak kursuje A na niej najmłodszy uczestnik rajdu
Igorek (Tomasz popsuł cały ujęciie;P)

Po takim odpoczynku nabieramy chęci na odwiedzenie kolejnych PK które będą akurat po drodze do domu. Idealnie do takiego celu nadaję się PK 5 którego jako pierwszy udało mi się odnaleźć. Nic ciekawego zwykła przydrożna polanką wśród drzew. Tym razem nic nie przyciągało naszej uwagi żeby zatrzymać się tu na dłuższą chwilę. Musimy dostać się teraz na drugą stronę Pilicy. Tym razem będzie to kładka w Szarbsku. Po przejechaniu przez dwie prywatne posesje. Jako jedyni chyba docieramy tam z drugiej strony.


Jeszcze nie przeczuwam tego co za chwilę mnie czekja...


I teraz czekamy aż Xanagaz wpadnie do wody;]


To Nie było łatwe ale się udało


Dobrze że mieli taką przewodniczkę,bo pewnie sami by nie dali rady:D


Kozak Flash na slickach i ostrym kole

Przejście wcale nie było takie łatwe tym bardziej że Tomasz postanowił podnieść trochę poziom adrenaliny. Bujając cała kładką na boki. A niektórzy mieli tu małe problemy z przejściem po śliskich i pękających deskach...Docieramy jednak na drugi brzeg bez wizyty w wodzie.


Mały kanion w drodze do następnego punktu

Ostatni PK 10 na dzisiaj odnajdujemy zaraz przy drodze w lesie. Międzyczasie skontaktowaliśmy się z Kingą która podobnież jechała w naszym kierunku niedługo miała być na miejscu. Korzystając z okazji kolejna przerwa tym razem na banan z bułką.


Oto niezastąpiony posiłek kolarza



Las koło PK

Tak czekaliśmy aż się okazało że Kinga jednak zmierza w stronę PK 8 W tej chwili obudziła się nasza męską ambicja. Najchętniej byśmy się położyli sapać. Ale ostatecznie zmuszamy się jeszcze do jednego wysiłku. W celu zdobycia punktu wysokościowego czyli PK8.Nie wiem jak inni ale ja już na tych podjazdach ledwo co dawałem rade czułem że już więcej nie jestem wstanie z siebie wycisnąć na tą chwilę. Porostu wiele czynników złożyło się na to że teraz jadę na ostatkach sił.
Mały problem ze zlokalizowaniem odpowiedniego wzniesienia. Widać że sporo innych uczestników miało z tym problem. Pixon jednak jedzie jeszcze kawałek w stronę jednej górki. A telefon do przyjaciela (Kingi) tylko potwierdza że to był dobry wybór i zdobycie tego PK to tylko kwestia czasu. Można przez chwilę podziwiać piękne widoki rozciągające się na okolice.


PK 8




Chaberkowe pole


Xanagaza dostał nową mapę wreszcie będziemy wiedzieli gdzie jechać. Bo na przedniej PK8 znajdował się na zgięci zanim nie zamókł i stał się nie czytelny...

Jedziemy bo szkoda czasu. Przed nami teraz wynagrodzenie całej tej wspinaczki czyli zjazd:) Co dobre szybko się kończy. Dłuższy odcinek szosy doprowadza nas teraz na skraj lasku gdzie skręcamy w boczną drużkę do PK 1 Zanim jednak dostaliśmy się do niego czekała nas kolejna przeprawa przez brud. Tym razem już bez żadnych oporów wskoczyłem do wody ze stromego brzegu i za chwile zaliczyłem ostatni PK.


PK 1

Byłem szczęśliwy że udało mi się dojechać aż tutaj tym bardziej że jeszcze parę kilometrów do mety i długo wyczekiwany odpoczynek. Przejazd przez gospodarstwo agroturystyczne. I teraz już każdy jedzie własnym tempem nie czekając na innych. Udało mi się trochę utrzymać za Łukaszem który prowadził ale oczywiście na zjazdach traciłem dystans. Po drodze wyprzedziłem wszystkich łącznie z bikerem który długo się trzymał na kole za Pixonem. Ostatecznie tracę tylko kilka minut.
Teraz w biurze pada pytanie czy jadę dalej...miałem iść spać ledwo co żyje jestem głodny chce mi się pić i jeść wszystko mnie boli po przejechaniu tylu kilometrów. Więc pada krótka twierdzącą odpowiedz OCZYWISCIE że tak !!! Nie mogłem się powstrzymać Perspektywa dalszej jazdy i zmierzenie się z własnymi słabościami.



Trzeba być twardym nie miękkim. Pixon oczywiście też się szykuję na 2 etap a nie jak Xanagaz który wymiękł i zakończył star. Teraz każdy jedzie sam na własne konto.
Ja jeszcze trochę zostaję żeby się najeść i napić izotonika. Podczas rozmowy z Karotti dowiaduję się że zaliczyła wszystkie 10 PK i jest pierwsza po pierwszym etapie. Tylko pogratulować:D
Ruszam na ostatnie 3 godziny 2 etapu w planie jest zaliczenie 3 PK Jako pierwszy moim łupem miał paść PK 16 . Bez żadnych problemów nawigacyjnych zaliczam go i ruszam dalej.


Widoki koło PK 16

Niestety dalej już wszystko szło nie tak jak chciałem. Najpierw zostałem pokierowany zupełnie w drugą stronę wyjechałem poza obszar mapy. Minęło mnóstwo czau zanim się zorientowałem że jadę w złą stronę (nie wziąłem kompasu) A zanim wróciłem pewnie drugie tyle. Po drodze jeszcze zerwałem łańcuch... Po tak dużej stracie czasowej miałem wybór spróbować zmieścić się w limicie czasu na styk albo wrócić do domu. Co tam przejechałem tu na rajd a nie na wczasy. Ruszam w stronę PK 14 od strony Dąbrowy...Cały czas napinka bo liczy się każda sekunda jak mawiał Lance Armstrong. Docieram w końcu do ostatniego na dziś PK. I teraz wyjazd na szosę i pedałuje ile mi został zostało sił w nogach do mety. Po drodze mijam kilku bikerów proponuję spólną jazdę ze zmianami. Jednak nie wytrzymuje mojego finiszowego tempa. Szkoda była by większa szansa na dotarcie na 20. Ostatecznie do zmieszczenia się w limicie czasowym brakło mi max 7 min...Szkoda ale teraz myślę tylko o tym żeby się wyspać. Po tym wszystkim byłem tak zmęczony że jak się położyłem tak szybko zasnąłem.
Tak dobrze mi się spało że przegapiłem kolację. Obudziły mnie dopiero odgłosy dochodzące z pobliskiego ogniska. Na pewno super atmosfera tam panowała. Szkoda było tracić takie wspaniałe chwile. Wszyscy mi wyjedzą kiełbaski i nic dla mnie nie zostanie nawet.


Niestety mnie zabrakło...

Nie mogłem jednak zmusić się żeby wstać. Pewnie po kilku następnych godzinach, znowu lekko się przebudziłem już znacznie ciszej. Myślałem że wsztscy poło zyli się spać. Odwracam głowę otwieram oczy i nie widzę Kingi. A jak jej nie ma jeszcze w łóżku to znaczy że reszta też na pewno Jeszce nie śpi. Przeczuwam że mam dużą szanse na załapanie się jeszcze na kulminacyjny punkt dzisiejszego wieczoru. Wstaję wychodzę ktoś świeci mi po oczach za chwilę słyszę głos Pixona. Już wiem co tam się dzieje. Pewnie piwo strumieniami się leję. Ludzie wokół ogniska tańczą. Jest mnóstwo kiełbasek... Zastała jednak Tylko trójkę najwytrwalszych. Bo jak się dowiedziałem Triss odpadła już po jednym piwie (Po ilu!!??) Podstawowe pytanie czy może przypadkiem została jakaś kiełbaska-niestety nie. Można jednak liczyć zawsze na osoby które chętnie podzielą się swoimi prywatnymi zapasami :)


Załapałem się na ostatnią kiełbaskę:D

Xanagaz dokłada jeszcze drwa do ognia. Bo się zaczęło robić trochę zimno. Teraz mogę sobie spokojnie zjeść prawie upieczoną kiełbaskę i bułkę. Zaliczyłem ognisko i mogę z czystym sumieniem szykować się do snu. Zresztą widać że inni też mocno zmęczeni więc gaśmy światła i śpimy

BIKE ORIENT 2009 Ręczno -=Dzień 1=-

Piątek, 26 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Na początku skład wyprawy:
Karotti
Triss
Pixon
Xanagaz
I moja skromna osoba;P

A teraz dopiero opis:
Rano dostaje wiadomość od Tomka że wstępnie umawiamy się 16. Myślałem że trochę wcześniej wyjedziemy...ale OK. Korzystając z okazji jadę jeszcze załatwić kilka spraw przed wyjazdem.
Międzyczasie dowiaduje się o kolejnych opóźnieniach...
Wiec mogę jeszcze odwiedzić kilka osób. Tylko tak się u niech zasiedziałem że później miałem bardzo mało czasu na spakowanie rzeczy do plecaka. Niestety nie wyszło mi to za dobrze bo zapomniałem o kilku ważnych rzeczach które bardzo by się przydały:/
Okazało się że nie potrzebnie się tak spieszyłem. Najpierw postój w akademika u Kingi a następnie długi pod Centralem w oczekiwaniu na...Nie załapałem wtedy że chodzi o drugą Kingę
Miała mały problem z zlokalizowaniem nas chociaż byliśmy po drugiej stronie jezdni. I pewnie trochę wtopiliśmy się w tłum z tymi rowerami :P
Spóźniła się pewnie z 30 min. Ja też się zawsze wszędzie spóźniam dlatego ją rozumiem ;]
Mieliśmy coś zjeść,napić się ale jak już wszyscy są to ruszamy. Jest już ok 18 więc jedziemy najkrótszą drogą przez Tuszyn. Żeby zdążyć przed zmrokiem.
Przejeżdżamy Rzgowską przez moje osiedle prosto w stronę ruchliwej A1. Tutaj jak to na szosie nic ciekawego. Miałem blisko 3 tygodniową przerwę w jeździe na rowerze. Dlatego trochę się obawiam czy dojadę bo nawet nie wiedziałem w jakiej jestem formie. Na szczęście ciężkie sakwy nie pozwalają również innym na szybką jazdę;P
Trzymając się z tyłu peletonu dojeżdżam ze wszystkimi do pierwszego i jedynego przystanku na trasie czyli Kaufland w Piotrkowie Tryb. Wreszcie można odpocząć posilić się i napić. Z zakupów chyba najbardziej był Zadowolony Tomek który kupił banany na ciężkie chwile w trasie i zapasy na najbliższą noc (Z tego zresztą większość na pewno była zadowolona :D) Ale żelki Kingi też były pycha;]
Po dłuższej przerwie ruszamy dalej bo robi się zimno i czas nas goni...W dalszej drodze już zaczynam czuć w nogach wszystkie przejechane kilometry. Ale pocieszam się myślą że przecież jutro będzie do przejechania jeszcze więcej … Nie wiem jak ja dam radę. Międzyczasie zaczęło się ściemniać i lekko kropić. Ale to już były ostatnie kilometry więc się tym nie przejmowałem. Nie wiem jak trafiliśmy do ośrodka,po drodze się nie gubiąc. Było już właściwie ciemno. Widocznie Łukasz zrobił sobie już lekką rozgrzewka prze jutrzejszym startem zaliczając bezbłędnie PK w bazie zawodów
Jeszcze trzeba się zarejestrować Mavic stara się ogarnąć rzeczy za które jest odpowiedzialny. Nawet dobrze dawał radę;P Odbieram NR 30 i resztę przydatnych rzeczy
Dostajemy kluczę do naszego domku i idziemy się rozpakować. Jeszcze tylko się umyć i właściwie można było by już iść spać. Jednak nie dzisiaj...Okazało się że właśnie urodziny ma Tomasz. Chociaż jutro wcześnie rano pobudka i strat w BO to trzeba było wypić zdrowie solenizanta i zaśpiewać sto lat. Trochę nam czasu na tym zeszło bo poszliśmy spać dopiero po 2
Kingą nie za bardzo to się chyba spodobało... Ale na drugi dzień miały się zemścić nie dając nam zasnąć. Zobaczymy jak im to wyszło:D
W końcu wszyscy położyli się spać Zasypiając nawet nie chciałem myśleć że wcześnie rano trzeba wstać i wsiąść na rower


Biuro Foto By Karol Pawłowski


Mała sesja zdjęciowa


Po długiej podroży w końcu można się przespać pod Kauflandem w Piotrkowie;P


Nie ma to jak wygodne łóżko a nie karimata...:D Ale i tak moje łoże pośrodku było najwygodniejsze


Skromnie z okazji urodzin Tomasza(;))-To już prawie prawdziwy mężczyzna;P

...

Czwartek, 25 czerwca 2009 · Komentarze(0)

Jak już się wyspałem to się przejechałem

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Miałem być u Xanagaza rano ok 11 Ale byłem przed ta godziną ciężko nie przytomny. Tak to bywa jak się chodzi późno spać a przy okazji ma się gości. Napisałem wieść na GG że się trochę spóźnię i będę ok 12 ( Oczywiście Tomasz był tak zajęty nauką że nawet nie odczytał;P)
Godzina dodatkowe snu nie wiele dała. Budzik dzwoni trzeba było zewlec zwłoki z łózka i ruszać w drogę. Oczy zamykają się głowa chyli się do snu. Jednak ziewając co chwile jadę dalej. Pokonując miejską dżunglę, zatrzymując się co chwile na światłach i wydychając świeże spaliny w końcu się budzę.
Do Tomasza docieram bez błądzenia po mieście nie często to mi się zdarza;P Chociaż byłem w tej podejrzanej okolicy pierwszy raz (w ogóle jak sprawdzałem na Zumi adres wydawało mi się że mieszka koło parku. W rzeczywistości okazało się że to jest cmentarz...) Pożyczam skuwacz do łańcucha ( Z tego miejsca chciałem bardzo podziękować jednemu i niesamowicie skromnemu posiadaczowi skuwacza. Kiedyś Ci go oddam;P)
Po powrocie do domu byłem tak napalony że w końcu będę mógł wymienić łańcuch i normalnie jeździć. Że zaraz zabrałem się do roboty. Szybko poszło. Tylko że międzyczasie znowu mnie senność dopadła. Nie chciałem tracić dnia na spanie. Ale podszedłem do łóżka...A odszedłem dopiero po kilku godzinach snu. Strasznie wciągające są takie południowe drzemki
Teraz zdeterminowany i wreszcie wyspany ruszyłem sprawdzić jak działa napęd. Wszystko wydaje się w końcu działać więc ruszam w stronę Czarnocina. Na wszelki wypadek zabrałem chyba wszystkie narzędzia jakie mogą się przydać w razie niespodziewanej awarii.
Trochę czuję w nogach że przez ostatni czas mało jeździłem. Poza tym strasznie wieję.
Nie ma jednak co narzekać. Przecież aktualnie mamy taki klimat gdzie należy się cieszyć każdym dniem ze słońcem,bez opadów i z temp ok 20*C.
W Czarnocinie przyszedł czas na krótki postój. Wygrzewanie się w słońcu i podziwianie kitesurfera
Super sprawa trzeba będzie kiedyś spróbować:D
Po małej regeneracji ruszałem dalej w stronę Tuszyna. Po drodze wymiana pozdrowień z pewną śliczna bierką. I chyba za dużo już na rowerze jeżdżę bo zamiast zwrócić uwagę najpierw na dziewczynę to ja najpierw podziwiam jej rower...I szczerze mówiąc nie pamiętam jakiego koloru miała włosy ale przerzutka tylna to Shimano XTR
Miałem jeszcze jechać do Pabianic ale tak strasznie wiało że mi się już nie chciało. Rzgowską docieram do domu

Korzystając z ładnej pogody

Poniedziałek, 8 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Dzisiaj dla odmiany trening sprawdzający wytrzymałość na niskie tempo...
Nie było łatwo patrzeć jak jest się wyprzedzanym przez składaki. A jedyne co udaję się dzisiaj wyprzedzić to wózek dziecięcy;P
W tak ekstremalnym tempie dojechałem do stawów Stefańskiego. A i tak o mało co nie przejechał bym na moście małych kaczuszek. Na szczęście hamulce jeszcze działają i skończyło się tylko na głośnym kwa kwa;)
Dojeżdżając do domu odetchnąłem z ulgą bo wytrzymać takie tempo przez tyle kilometrów naprawdę nie było łatwo
Ale dokonałem tego...

Na Malinkę i z powrotem

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Jak zawsze droga przez centrum miasta długa,nudna i co chwilę światła

Family Cup-Malinka

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Na szczęście udało mi się w ostatniej chwili załatwić kask. Bez którego nie mógłbym startować. Rowerem na miejsce dojeżdżam ok godziny 11. Zapłaciłem wpisowe i odebrałem chip oraz nr 134
Pierwsze stary najmłodszych grup już za mną. Teraz czekam na swoja grupę w orlikach.
Ale czas się strasznie dłuży. Pomimo że nie które grupy są łączone to są opóźnienia bo trasa okazała się być dla niektórych zbyt wymagająca... Skład sędziowski w tym wypadku postanawia zmniejszyć ilość rund o dwie. Teraz zaczynam żałować że wcześniej nie zrobiłem objazdu trasy. Ale w planach jest jazda po ruadach 3 km to i tak zdążę ją poznać.
Międzyczasie trochę zgłodniałem i poszedłem skosztować zupki od sponsorów a potem nie wiem czemu jeszcze dostałem kiełbaskę z grilla gratis:D Nawet dobre były to się najadłem.
Przed samym startem jeszcze mała rozgrzewka po okolicy. Po kliku godzinach wyczekiwania w końcu mogłem stanąć na starcie pierwszy raz w życiu:]. Rozejrzałem się do koła serce trochę szybciej biło. Wszyscy na swoich rowerach robili duże wrażenie. Sadzie w końcu daje znak do tak długo wyczekiwanego start . Ruszamy na początku ponieważ były połączone dwie grupy było trochę ludu na starcie.
Spodziewałem się szerokie płaskiej trasy,kilka łagodnych podjazdów i zjazdów... trochę się pomyliłem bo jazdy po płaskim było może z 300m reszta to wąskie podjazdy i zjazdy. Na których początkowo dobrze mi się jechało na podjazdach wyprzedzałem a na zjazdach nie odstawałem tak jak zawsze. Chociaż przerzutki nie zawsze chciały mnie słuchać i robiły co chciały. Pomimo tego faktu dało się jednak jakoś jechać w niezłym tempie.
Na jednym ze zjazdów za mocno zakopałem się przednim kołem w piach i przeleciałem przez kierownice. Ostatnio jednak zdarzyłem się przyzwyczaić już do takich niespodziewanych upadków. Więc nic mi się nie stało. Oprócz pobrudzonej skarpetni i nogi:P Dalej było coraz gorzej...pod osty podjazd koło mety przed szybkim zjazdem.Musiałem wjeżdżać na średniej tarczy z przodu masakra. Teraz na 2 okrążeniu przycisnąłem mocniej pod górkę oczywiście spadł mi łańcuch.Z i tak już bolącą nogą uderzyłem z dużą siłą w kierownicę. Strasznie bolało mnie kolano przy każdym ruchu. Myślałem że na dzisiaj to już koniec ścigania się dla mnie. Jednak jakoś resztkami silnej woli pokonałem podjazdy i został mi już tylko płaski odcinek do mety. Po drodze zostałem zdublowany tylko nie wiedziałem przez którą grupę. Chwilę później nie miałem już żadnych złudzeń co do dubla bo wyprzedzili mnie następna grupa.
Na 2 okrążeniu chciałem już zejść z roweru i podziękować. Tylko że na mecie nie mogłem za bardzo tego zrobić. Jakiś gościu którego nie znam krzyczy „jedziesz jedziesz dobrze Ci idzie” później na mecie jacyś kolaże „dajesz dajesz”. Dla pewności jeszcze usłyszałem od sędziego że byłem dublowany. A komentator oczywistość nie zapomniał dodać żebym czasem się nie zatrzymywał.
Po takim dopingu jednak postanowiłem jeszcze pojechać dalej...Nie będę się rozpisywał co było potem, Bo musiał bym używać niecenzuralnych epitetów w stosunku do mojego roweru i innych. Wspomnę tylko że jakiś goście na quadzie prawie mnie przejechał jadąc trasą wyścigu...
Po drodze złapałem następnego dubla. Chciałem tylko jakoś dojechać do mety z bolącą nogą ale nie na ostatnim miejscu. I słysząc od komentatora. O właśnie do mety dojechał ostatni zawodnik nr 134 w końcu tylko na Ciebie czekaliśmy chłopcze ...:P
Przed demną ukazuję się piękny widok mety. Jeszce tylko jeden podjazd. Niestety przed samą metą kompletnie rozwaliła mi się przerzutka. Musiałem pierwszy raz dzisiaj wbiegać pod tą górkę po piachu. I tak właśnie wyprzedził mnie pierwszy zawodnik 10m przed męta. Mimo wszystko na metę chciałem wjechać a nie wejść. Przez to znowu został bym wyprzedzony ale jakoś udało się ukończyć wyścig.
Po zakończeniu udziałi w zawodach już miałem jechać do domu. Tylko chciałem się jeszcze oficjalnie dowiedzieć który byłem w klasyfikacji. Nie było wyników więc zostałem na rozdaniu dyplomów i pucharów dla zwycięzców. Tam dowiedziałem się tylko że nie było mnie w 6 najlepszych.
I tak na oficjalne wyniki czekałem do momentu losowania nagród. Jak już tyle straciłem czasu to postanowiłem zostać do końca i opłacało się bo wygrałem puzzle zestaw do badmintona i kosmetyki:D Ale i tak połowę mojej wygranej postanowiłem przekazać do dalszego lasowania wśród najmłodszych którzy jeszcze nic nie wygrali. Im ta wygrana sprawi pewnie więcej radości niż mi :)
Tym miłym akcentem pożegnałem się z tegoroczną edycją. Family Cup

Pomimo że moje pierwszy udział i średnia były żenuła. To udało mi się dojechać do mety i to nie na ostatnim miejscu a to już chyba jakiś sukces przynajmniej dla mnie:P
Zdobyłem cenne doświadczenie bo jazda w terenie to zupełnie co innego niż na szosie
Wygrałem kosmetyki(Cena wpisowego zwróciła się w całości)
pogoda dopisała chociaż ostatnio nie często się to zdarzało

Ogólnie impreza bardzo udana za rok na pewną jeszcze tam wystartuję

Miejsce w kategorii F Orliki 7/9

Fatalny wtorek

Wtorek, 2 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Chyba wczoraj niepotrzebnie się tak napinałem przez cała drogę. Bo dzisiaj nie miałem już takiego powera w nogach na podjazdach jak wczoraj. Nie było takiej radości z jazdy jak wcześniej. Dosłownie to mi po prostu się nie chciało jechać dalej. Żadnej mobilizacja do jakiego kolwiek wysiłku.
Nawet wyprzedzający mnie biker nie zmobilizował mnie do przyspieszenia. A to w moim przypadku rzecz niezwykła;P
W domu w nogach czułem tyle kilometrów jak bym przejechał dystans minimum 150km
Nie wiem przez co ta zniżka formy. Może dlatego że wróciłem zmęczony z pracy i od razu wyszedłem na rower. Albo po prost przetrenowanie...
Oby ten niepokojący syndrom zamulania na trasie szybko minął, bo tak się jeździć nie da.


Poza tym zastanawiam się nad wzięciem udziału w Family Cup w Rzgowie na Malince
Byłby to mój pierwszy start i celem było by chyba tylko dojechanie do mety.
Wpisowe tylko 20 zł:D
Tylko długość trasy dobija 24km...Jeszcze się nie zdążę dobrze rozgrzać a już będzie koniec
I jazda po 3km rundach. Ciekawe jak to będzie wyglądać

Bierze może ktoś z Was udział?:D

Treningowo tam gdzie zawsze

Poniedziałek, 1 czerwca 2009 · Komentarze(4)
Tak się szczęśliwie ostatnio składa że pod wieczór nie pada a ja mam akurat czas na jazdę :)
Tras bardzo podobna do wczorajszej z tym że pomyliłem drogę i i przez Modlicę dojechałem do Tuszyna...A cichłem jechać w stronę Woli Rakowej. Wiec nie będę się rozpisywał
Teraz bez żadnego zbędnego zatrzymywania się na trasie tylko czysta walka o jak najlepszy wynik. Chciałem porostu zobaczyć w jak szybkim tempie mogę przejechać trasę.
Chyba nie jest tak źle tym bardziej że muszę pedałować na strasznym złomie gdzie co chwilę przeskakują mi przerzutki. A na dodatek zapomniałem kasy a przy sobie miałem tylko 0.5l wody. Jej brak dało się odczuć na trasie.
Jak jeszcze bym z taką prędkością w teranie jeździł to już bym był naprawdę zadowolony :D
Niestety pewnie do tego jeszcze długa droga

Mapa