Liczy się finisz...:P

Czwartek, 20 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Po pracy krótka drzemka regeneracyjna potem zaraz na rower. W perspektywie czekały mnie 3 godziny jazdy jednak jak się wczoraj spodziewałem już tak dobrze się nie kręciło. Poza tym po drodze spotkałem kumpla. A że samemu nie chciało mi się już kontynuować jazdy...ostatecznie moje plany skierowały się w stronę pubu:]

Najpierw siatka później.Później polowanie...

Środa, 19 sierpnia 2009 · Komentarze(2)
Zaraz po pracy na meczyk siatki z przyjaciółmi Do Czarnocina. Po emocjonującej końcówce gdzie w tai breku wygrywamy 23:21. Krótki odpoczynek na plaży i odbiór nagrody ufundowanej przez przegranych w postaci zimnego Lecha:) Teraz wyciągam rower z bagażnika i żegnam się zw wszystkimi. Wsiadam i ruszam do domu bo bo dobrze jest łączyć przyjemne z jeszcze przyjemniejszym. Nastawiłem się raczej na rekreacyjną jazdę bo podejrzewałem że z formą raczej nie jest za dobrze. Ostatnio mało jeździłem i jeszcze po niezwykle wyrównanym 3 setowym meczu jednak byłem już trochę zmęczony.
Zaczyna się niewinnie od ataku na traktor jadący przed mną . Którego bez trudu wyprzedzam
Czuję się na tyle dobrze że rozglądam się za następna zdobyczą zaczajony dostrzegam ją tuż za zakrętem. Niczym przyczajony tygrys atakuje z zaskoczenia. Zaskoczony rolnik nawet nie zdążył spojrzeć w lusterko a już musiał oglądać bezradnie moje plecy.
Pewnie dał znać znajomym przez SB radio że szaleję po okolicy. Bo przez dłuższy czas żaden rolnik nie miał odwagi stawić mi wyzwania.
Nie przejmując się tym wcale jechał dalej czarna asfaltową drogą.
Wiem że to jest mój dzień Dlatego postanowiłem się pościągać z Matizem. Nie wiem kto nim kierował ale zachowywał się jak by było ograniczenie do 20km/h. Dopadłem go na zjeździe niestety tutaj stawiał twardy opór i nie dawał za wygraną. Twardo wałczy o przetrwanie. Jednak utrzymując się zanim w jego tunelu aerodynamiczny dotrwałem w pościgu do podjazdu. Teraz chwila skupienia wszystkie zmysły wyostrzone do maksimum. W jednej chwili wszystkie pokłady energii uwolnione. Dotychczas drzemiące w potężnych mięśniach moich ud :P . Wyprzedzam widząc tylko bezradny wzrok kolejnej ofiary. Która stanęła na drodze mojego roweru. Wyraźnie przerażony tym co się stało nie mogący się z tym pogodzić jak się okazało starszy pan zatrzymuje się na poboczu. Pewnie dopiero po tym incydencie na drodze zrozumiał że czas otworzyć maskę samochodu...
Czasu coraz mniej a przede mną nic godnego uwagi. Zdegustowany tym faktem dostrzegam swym okiem łowcy. Jeszcze jednego czerwonego ursusa z przyczepą. Był w znacznej odległości ode mnie ale nie mogłem dać mu szans na ucieczkę. Przyciskam jeszcze mocniej na pedały. I gdy jestem już blisko i już miałem szokować się do ataku na kolejną ofiarę. Traktor Driver dostrzega mnie w lusterku. jako jedyny chce zachować resztki godności i honoru stawiając zdecydowany opór. Teraz w walce o przetrwanie ostatnia moja zdobycz ma w zanadrzy kilka sztuczek. Przede wszystkim stosuję jak skunks strasznie cuchnący odór do obrony. Ponieważ wiezie obornik. Akurat to obróciło się przeciwko niemu bo tylko zdopingowało mnie do jeszcze szybszego pościgu żeby w końcu wyjechać ze strefy skażenia. Kolejna próba dopadnięcia kończy się niepowodzeniem. Bo desperackim manewrem popisuję się rolnik w swej maszynie. Skręt w prawo jednak nie zdezorientował mnie na tyle że bym dał mu uciec. Dopadam i wyprzedzam teraz to ja jestem górą na swoim rowerze nie Dając żadnych szans.
Wszyscy już chyba wiedzą że nie ma sensu uciekać bo i tak wszystkich dogonię:P Lepiej zatrzymać się na poboczy i poczekać aż przejadę...Albo nie bo nie było by tyle zabawy:]
Po powrocie do domu nie wierze że tego dokonałem właśnie teraz ale pobiłem swój rekord tej trasy
Ale pewnie jutro nie wstanę z łózka z tymi zakwasami. A rano jeszcze do pracy trzeba dojechać...

Praca

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Cało tygodniowe manewry do pracy i z powrotom. Przy okazji czasem jakiś krótki wypady dłuższą drogą przez stawy Stefańskiego albo Młynek.
Bardzo powoli żeby nie nadwyrężać jeszcze kontynuowanej nogi

Praca

Sobota, 25 lipca 2009 · Komentarze(0)
najwspanialsze 100km jakie przejechałem rano zaspany a po południu z tyrany:P
Oczywiście łącznie z całego tygodnia są km

BIKE ORIENT 2009 Ręczno -=Dzień 2=-

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Rano budzę się otwieram oczy i szybko zamykam. Mam nadzieję że to tylko zły sen. Nie wyspałem się po wczorajszej imprezie a do tego okropna pogoda za oknem. Jednak to rzeczywistość wita mnie tak drastycznie w tym dniu. Trudno wstaje umyć się w zimnej wodzie zawsze chociaż na chwilę pomaga. Do startu zostało jeszcze trochę czasu więc szybko posilam się na stołówce. I wracam do ciepłego łózka. Odpocząć jeszcze trochę przed startem. Tak się wczułem że spóźniłem się na rozpoczęcie. Ziewając idę na start dostaję mapę od Xanagaz. Widać też trochę spóźniony. Pogoda nie zachęca do jazdy od rana cały czas pada. Jeszcze nigdy nie jechałem w deszczu.


Tomasz z Kingą zaraz przed startem

Spojrzałem na mapę a właściwie tylko na Punkt żywnościowy. Trochę daleko ale może kiedyś tam dojadę. Nie zdążyłem nawet schować mapy a już wszyscy ruszają. Nie chciałem zostać już na samym starcie z tyłu więc jadę za nimi. Jednak chłopaki Xanagaz i Pixon nadają tak ostre tempo od samego początku Że zostaję sam na trasie. Udało mi się dogonić Kingi Karotti i Triss A po koksach nie było już dawno śladu. Zabieram się z Karotti i kolegą z jej Temu. Jedziemy tak prawie bez błędnie do pierwszego PK Tutaj już spore korki i kolejka do perforatora.
Dobrze że zdążyłem się przyjrzeć w międzyczasie co trzeba dokładnie zrobić przy tych lampionach. Wcześniej nigdy nie miałem okazji startować w takim rajdzie dlatego jeszcze nie za bardzo się orientuję o co dokładnie chodzi...;P Przy okazji trochę odpocząłem. Bo zanim się rozgrzeje to wyglądam pewnie jak na finiszu drugiego etapu
Nie ma czasu ruszamy dalej. Mając przed sobą wspaniałą dwójkę z temu M&P;] na pewno zaraz się wkręcę w cały klimat pierwszego mojego rajdu. Jednak teraz zamiast lepiej pedałuje mi się coraz ciężej. Twardo jednak jadę przez runo leśne w stronę drogi. Tam wcale nie jest lżej...coś jest nie tak. Chyba jeszcze byłem mocno zaspany bo dopiero po ok 200m zobaczyłem że złapałem gumę z przodu. Jak byłem zaspany tak szybko się obudziłem ze złości. Już na samym początku taka nie miła niespodzianka. A na dodatek moi przewodnicy odjechali bo nie zauważyli mojego defektu. Trudno nie ma co tak bardzo rozpaczać. Najpierw trzeba się ewakuować z miejsca zdarzenia ponieważ całe stada komarów nie dają spokoju. Trochę dalej od lasu na polu komary dały za wygraną. Zastopują je muchy w podwojonej ilości ( ja to dopiero jestem słodki;P). Wyjmuje zastaw detkowo-naprawczy. I zabieram się do dzieła.


Mój złomowaty rower w którym co chwilę coś się psuję...:/

Tylko jest mały problem nie mam łyżek ze sobą do zdejmowania opon. A widząc jak innym to wychodziło to wcale nie jest takie proste...Ale błysk geniuszu szybko pozwala na wybrnięcie z sytuacji. Użyję zatrzasku od szybko zamykacza. Dobry pomysł a w dodatku idealnie się do tego nadaję. Nawet sprawnie mi to poszło. Teraz jeszcze wszystko zamontować i można właściwie jechać dalej. Niestety w ostatniej chwieli upada mi cześć od szybko zapinacza na drogę. Zanim zdążyłem ją podnieść. Jakiś zdesperowany biker po niej przejechał. Po drodze krzycząc „I tak cie dogonię”... Najchętniej to ja bym go dogonił i kazał teraz szukać części bez której ja nie mogę kontynuować jazdy...Po 30 min poszukiwań poddałem się. I sfrustrowany,załamany całym zdarzeniem zacząłem prowadzić rower do bazy. Przejeżdża koło mnie jakiś gość na rowerze a z tyłu patrze a on ma wykrywacz metali...!!! Szybka rozmowa czy by nie chciał wypróbować swojego sprzętu i przy okazji uratować mój udział w rajdzie. Żeby nie zakończył się kompletną porażką. Jak to człowiek ze wsie zawsze chętnie pomoże:) Po krótkim czasie w końcu słyszę najpiękniejszy dźwięk tego dnie cudowne piiiii piiiii. Sygnalizujące odnalezienie mojej zguby. Wylądowała porwie metr dalej w trawie... dziękuję panu za uratowanie tykała. Zresztą w wcześniej tęż zatrzymało się kilku uczestników dzisiejszych zmagań. Z pytaniem o pomoc im też należą się podziękowania
Wsiadam i jadę dalej. Dochodzę jednak do wniosku że samemu nie ma sensu jeździć. Po raz pierwszy wyjmuje mapę żeby dokładnie przeanalizować moją sytuację. Podstawa to zaliczyć punkt żywnościowy:D. Ala jak już jadę to po drodze wpadnę jeszcze odwiedzić PK7. Przy okazji sprawdzę się jako nawigator. A jak by było mi mało to zawsze można wziąć udział w drugim etapie Po drodze musiałem zahaczyć o sklep w miejscowości Tamowa. Nie mogłem znaleźć tam żadnego dlatego pytam się miejscowych pań. Gdzie tu jest najbliższy w pobliżu? Spojrzały na siebie lekka konsternacja na twarzy. I pokazują na budynek po prawej stronie...sklep miałem może 5m od demie i nie zauważyłem go. Nadal chyba jeszcze się nie obudziłem. Nigdzie mi się nie spieszy dlatego spokojnie się najadłem i napiłem na dalszą cześć drogi.
Teraz od razu czuję poprawę samopoczucia wróciła chęć do walki. Wyprzedzam kilku zawodników jadących z przodu Szybko docieram do lasku niedaleko następnego PK7


W okolicznych lasach grzybów było naprawdę sporo

Jednak zapomniałem jak się obsługuje mapą i trochę pobłądziłem. Ale zaraz szybka analiza już bardziej wnikliwa z uwzględnieniem wszystkich punktów odniesienia docieram na odpowiednią drogę.
Gdzie spotykam ku mojemu dużemu zaskoczeniu 2 uciekinierów. Czyli Pixona i Xanagaza
Myślałem że już są prawie na macie. Okazało się jednak że mieli spore kłopoty z odnalezieniem tego PK. Jedziemy tak jak ja chciałem. Ale prowadził Łukasz więc niech będzie że to on odnalazł ten PK;P Po jego odnalezieniu mamy dodatkową motywacje.


Nie mogłem uwierzyć że niektórzy przyjechali z drugiej...

Nie namyślając się długo ruszamy w kierunku PK2. Gdzie doznajemy największej porażki jeżeli chodzi o nawigacje. Pomimo dużego wysiłku i wielu prób włożonych w próbę odnalezienia PK nie udaję nam się...Nie pomogła nawet pani która nawet nie wiedząc gdzie chcemy dojechać. Już mówiła jak mamy jechać.


Widok z wierzy widokowej też nie wiele nam pomógł

Za to bez większych problemów docieramy do najważniejszego PK6. Na miejscu miała być jakaś krypa...Tylko że nic takiego nie widać. A musimy się dostać na drugi brze Policy. Szykuję się przeprawa w brud. Wydało mi się to strasznie głupim pomysłem. Co prawda jestem trochę przemoczony ale żeby ze wszystkim ładować się do rzeki. W końcu jednak niczym antylopy Gnu na Serengeti rzucamy się w silny nurt rzeki walcząc o każdy krok. Uważając żeby nie zostać porwanym przez wezbraną wodę. Przy okazji dbając bardziej o swoje maszyny niż o siebie. Brakuje jeszcze tylko krokodyli. A tak naprawdę okazało się że to jeden z najciekawszych punktów dzisiejszego rajdu. Naprawdę super pomysł:D


Inni też zdecydowali się na przejście żeki

Na drugim brzegu tak długo oczekiwana wyżerka chociaż już nie wiele zostało. Wystarczyło to jednak do objedzenie się Że potrzebna była dłuższa przerwa.

Xzibi
Ja załapałem się na ostatniego pół Snickersa... A na początku było ich tyle


Tomasz jest tak wielkim koksem że naraz bierze udział w dwóch rajdach. I potrzebne mu są 2 nr startowe:D


Tylko tyle zostało Pixonowi z mapy...teraz może służyć jako puzzle;]

Krypa jednak kursuje A na niej najmłodszy uczestnik rajdu
Igorek (Tomasz popsuł cały ujęciie;P)

Po takim odpoczynku nabieramy chęci na odwiedzenie kolejnych PK które będą akurat po drodze do domu. Idealnie do takiego celu nadaję się PK 5 którego jako pierwszy udało mi się odnaleźć. Nic ciekawego zwykła przydrożna polanką wśród drzew. Tym razem nic nie przyciągało naszej uwagi żeby zatrzymać się tu na dłuższą chwilę. Musimy dostać się teraz na drugą stronę Pilicy. Tym razem będzie to kładka w Szarbsku. Po przejechaniu przez dwie prywatne posesje. Jako jedyni chyba docieramy tam z drugiej strony.


Jeszcze nie przeczuwam tego co za chwilę mnie czekja...


I teraz czekamy aż Xanagaz wpadnie do wody;]


To Nie było łatwe ale się udało


Dobrze że mieli taką przewodniczkę,bo pewnie sami by nie dali rady:D


Kozak Flash na slickach i ostrym kole

Przejście wcale nie było takie łatwe tym bardziej że Tomasz postanowił podnieść trochę poziom adrenaliny. Bujając cała kładką na boki. A niektórzy mieli tu małe problemy z przejściem po śliskich i pękających deskach...Docieramy jednak na drugi brzeg bez wizyty w wodzie.


Mały kanion w drodze do następnego punktu

Ostatni PK 10 na dzisiaj odnajdujemy zaraz przy drodze w lesie. Międzyczasie skontaktowaliśmy się z Kingą która podobnież jechała w naszym kierunku niedługo miała być na miejscu. Korzystając z okazji kolejna przerwa tym razem na banan z bułką.


Oto niezastąpiony posiłek kolarza



Las koło PK

Tak czekaliśmy aż się okazało że Kinga jednak zmierza w stronę PK 8 W tej chwili obudziła się nasza męską ambicja. Najchętniej byśmy się położyli sapać. Ale ostatecznie zmuszamy się jeszcze do jednego wysiłku. W celu zdobycia punktu wysokościowego czyli PK8.Nie wiem jak inni ale ja już na tych podjazdach ledwo co dawałem rade czułem że już więcej nie jestem wstanie z siebie wycisnąć na tą chwilę. Porostu wiele czynników złożyło się na to że teraz jadę na ostatkach sił.
Mały problem ze zlokalizowaniem odpowiedniego wzniesienia. Widać że sporo innych uczestników miało z tym problem. Pixon jednak jedzie jeszcze kawałek w stronę jednej górki. A telefon do przyjaciela (Kingi) tylko potwierdza że to był dobry wybór i zdobycie tego PK to tylko kwestia czasu. Można przez chwilę podziwiać piękne widoki rozciągające się na okolice.


PK 8




Chaberkowe pole


Xanagaza dostał nową mapę wreszcie będziemy wiedzieli gdzie jechać. Bo na przedniej PK8 znajdował się na zgięci zanim nie zamókł i stał się nie czytelny...

Jedziemy bo szkoda czasu. Przed nami teraz wynagrodzenie całej tej wspinaczki czyli zjazd:) Co dobre szybko się kończy. Dłuższy odcinek szosy doprowadza nas teraz na skraj lasku gdzie skręcamy w boczną drużkę do PK 1 Zanim jednak dostaliśmy się do niego czekała nas kolejna przeprawa przez brud. Tym razem już bez żadnych oporów wskoczyłem do wody ze stromego brzegu i za chwile zaliczyłem ostatni PK.


PK 1

Byłem szczęśliwy że udało mi się dojechać aż tutaj tym bardziej że jeszcze parę kilometrów do mety i długo wyczekiwany odpoczynek. Przejazd przez gospodarstwo agroturystyczne. I teraz już każdy jedzie własnym tempem nie czekając na innych. Udało mi się trochę utrzymać za Łukaszem który prowadził ale oczywiście na zjazdach traciłem dystans. Po drodze wyprzedziłem wszystkich łącznie z bikerem który długo się trzymał na kole za Pixonem. Ostatecznie tracę tylko kilka minut.
Teraz w biurze pada pytanie czy jadę dalej...miałem iść spać ledwo co żyje jestem głodny chce mi się pić i jeść wszystko mnie boli po przejechaniu tylu kilometrów. Więc pada krótka twierdzącą odpowiedz OCZYWISCIE że tak !!! Nie mogłem się powstrzymać Perspektywa dalszej jazdy i zmierzenie się z własnymi słabościami.



Trzeba być twardym nie miękkim. Pixon oczywiście też się szykuję na 2 etap a nie jak Xanagaz który wymiękł i zakończył star. Teraz każdy jedzie sam na własne konto.
Ja jeszcze trochę zostaję żeby się najeść i napić izotonika. Podczas rozmowy z Karotti dowiaduję się że zaliczyła wszystkie 10 PK i jest pierwsza po pierwszym etapie. Tylko pogratulować:D
Ruszam na ostatnie 3 godziny 2 etapu w planie jest zaliczenie 3 PK Jako pierwszy moim łupem miał paść PK 16 . Bez żadnych problemów nawigacyjnych zaliczam go i ruszam dalej.


Widoki koło PK 16

Niestety dalej już wszystko szło nie tak jak chciałem. Najpierw zostałem pokierowany zupełnie w drugą stronę wyjechałem poza obszar mapy. Minęło mnóstwo czau zanim się zorientowałem że jadę w złą stronę (nie wziąłem kompasu) A zanim wróciłem pewnie drugie tyle. Po drodze jeszcze zerwałem łańcuch... Po tak dużej stracie czasowej miałem wybór spróbować zmieścić się w limicie czasu na styk albo wrócić do domu. Co tam przejechałem tu na rajd a nie na wczasy. Ruszam w stronę PK 14 od strony Dąbrowy...Cały czas napinka bo liczy się każda sekunda jak mawiał Lance Armstrong. Docieram w końcu do ostatniego na dziś PK. I teraz wyjazd na szosę i pedałuje ile mi został zostało sił w nogach do mety. Po drodze mijam kilku bikerów proponuję spólną jazdę ze zmianami. Jednak nie wytrzymuje mojego finiszowego tempa. Szkoda była by większa szansa na dotarcie na 20. Ostatecznie do zmieszczenia się w limicie czasowym brakło mi max 7 min...Szkoda ale teraz myślę tylko o tym żeby się wyspać. Po tym wszystkim byłem tak zmęczony że jak się położyłem tak szybko zasnąłem.
Tak dobrze mi się spało że przegapiłem kolację. Obudziły mnie dopiero odgłosy dochodzące z pobliskiego ogniska. Na pewno super atmosfera tam panowała. Szkoda było tracić takie wspaniałe chwile. Wszyscy mi wyjedzą kiełbaski i nic dla mnie nie zostanie nawet.


Niestety mnie zabrakło...

Nie mogłem jednak zmusić się żeby wstać. Pewnie po kilku następnych godzinach, znowu lekko się przebudziłem już znacznie ciszej. Myślałem że wsztscy poło zyli się spać. Odwracam głowę otwieram oczy i nie widzę Kingi. A jak jej nie ma jeszcze w łóżku to znaczy że reszta też na pewno Jeszce nie śpi. Przeczuwam że mam dużą szanse na załapanie się jeszcze na kulminacyjny punkt dzisiejszego wieczoru. Wstaję wychodzę ktoś świeci mi po oczach za chwilę słyszę głos Pixona. Już wiem co tam się dzieje. Pewnie piwo strumieniami się leję. Ludzie wokół ogniska tańczą. Jest mnóstwo kiełbasek... Zastała jednak Tylko trójkę najwytrwalszych. Bo jak się dowiedziałem Triss odpadła już po jednym piwie (Po ilu!!??) Podstawowe pytanie czy może przypadkiem została jakaś kiełbaska-niestety nie. Można jednak liczyć zawsze na osoby które chętnie podzielą się swoimi prywatnymi zapasami :)


Załapałem się na ostatnią kiełbaskę:D

Xanagaz dokłada jeszcze drwa do ognia. Bo się zaczęło robić trochę zimno. Teraz mogę sobie spokojnie zjeść prawie upieczoną kiełbaskę i bułkę. Zaliczyłem ognisko i mogę z czystym sumieniem szykować się do snu. Zresztą widać że inni też mocno zmęczeni więc gaśmy światła i śpimy

BIKE ORIENT 2009 Ręczno -=Dzień 1=-

Piątek, 26 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Na początku skład wyprawy:
Karotti
Triss
Pixon
Xanagaz
I moja skromna osoba;P

A teraz dopiero opis:
Rano dostaje wiadomość od Tomka że wstępnie umawiamy się 16. Myślałem że trochę wcześniej wyjedziemy...ale OK. Korzystając z okazji jadę jeszcze załatwić kilka spraw przed wyjazdem.
Międzyczasie dowiaduje się o kolejnych opóźnieniach...
Wiec mogę jeszcze odwiedzić kilka osób. Tylko tak się u niech zasiedziałem że później miałem bardzo mało czasu na spakowanie rzeczy do plecaka. Niestety nie wyszło mi to za dobrze bo zapomniałem o kilku ważnych rzeczach które bardzo by się przydały:/
Okazało się że nie potrzebnie się tak spieszyłem. Najpierw postój w akademika u Kingi a następnie długi pod Centralem w oczekiwaniu na...Nie załapałem wtedy że chodzi o drugą Kingę
Miała mały problem z zlokalizowaniem nas chociaż byliśmy po drugiej stronie jezdni. I pewnie trochę wtopiliśmy się w tłum z tymi rowerami :P
Spóźniła się pewnie z 30 min. Ja też się zawsze wszędzie spóźniam dlatego ją rozumiem ;]
Mieliśmy coś zjeść,napić się ale jak już wszyscy są to ruszamy. Jest już ok 18 więc jedziemy najkrótszą drogą przez Tuszyn. Żeby zdążyć przed zmrokiem.
Przejeżdżamy Rzgowską przez moje osiedle prosto w stronę ruchliwej A1. Tutaj jak to na szosie nic ciekawego. Miałem blisko 3 tygodniową przerwę w jeździe na rowerze. Dlatego trochę się obawiam czy dojadę bo nawet nie wiedziałem w jakiej jestem formie. Na szczęście ciężkie sakwy nie pozwalają również innym na szybką jazdę;P
Trzymając się z tyłu peletonu dojeżdżam ze wszystkimi do pierwszego i jedynego przystanku na trasie czyli Kaufland w Piotrkowie Tryb. Wreszcie można odpocząć posilić się i napić. Z zakupów chyba najbardziej był Zadowolony Tomek który kupił banany na ciężkie chwile w trasie i zapasy na najbliższą noc (Z tego zresztą większość na pewno była zadowolona :D) Ale żelki Kingi też były pycha;]
Po dłuższej przerwie ruszamy dalej bo robi się zimno i czas nas goni...W dalszej drodze już zaczynam czuć w nogach wszystkie przejechane kilometry. Ale pocieszam się myślą że przecież jutro będzie do przejechania jeszcze więcej … Nie wiem jak ja dam radę. Międzyczasie zaczęło się ściemniać i lekko kropić. Ale to już były ostatnie kilometry więc się tym nie przejmowałem. Nie wiem jak trafiliśmy do ośrodka,po drodze się nie gubiąc. Było już właściwie ciemno. Widocznie Łukasz zrobił sobie już lekką rozgrzewka prze jutrzejszym startem zaliczając bezbłędnie PK w bazie zawodów
Jeszcze trzeba się zarejestrować Mavic stara się ogarnąć rzeczy za które jest odpowiedzialny. Nawet dobrze dawał radę;P Odbieram NR 30 i resztę przydatnych rzeczy
Dostajemy kluczę do naszego domku i idziemy się rozpakować. Jeszcze tylko się umyć i właściwie można było by już iść spać. Jednak nie dzisiaj...Okazało się że właśnie urodziny ma Tomasz. Chociaż jutro wcześnie rano pobudka i strat w BO to trzeba było wypić zdrowie solenizanta i zaśpiewać sto lat. Trochę nam czasu na tym zeszło bo poszliśmy spać dopiero po 2
Kingą nie za bardzo to się chyba spodobało... Ale na drugi dzień miały się zemścić nie dając nam zasnąć. Zobaczymy jak im to wyszło:D
W końcu wszyscy położyli się spać Zasypiając nawet nie chciałem myśleć że wcześnie rano trzeba wstać i wsiąść na rower


Biuro Foto By Karol Pawłowski


Mała sesja zdjęciowa


Po długiej podroży w końcu można się przespać pod Kauflandem w Piotrkowie;P


Nie ma to jak wygodne łóżko a nie karimata...:D Ale i tak moje łoże pośrodku było najwygodniejsze


Skromnie z okazji urodzin Tomasza(;))-To już prawie prawdziwy mężczyzna;P

...

Czwartek, 25 czerwca 2009 · Komentarze(0)

Jak już się wyspałem to się przejechałem

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(3)
Miałem być u Xanagaza rano ok 11 Ale byłem przed ta godziną ciężko nie przytomny. Tak to bywa jak się chodzi późno spać a przy okazji ma się gości. Napisałem wieść na GG że się trochę spóźnię i będę ok 12 ( Oczywiście Tomasz był tak zajęty nauką że nawet nie odczytał;P)
Godzina dodatkowe snu nie wiele dała. Budzik dzwoni trzeba było zewlec zwłoki z łózka i ruszać w drogę. Oczy zamykają się głowa chyli się do snu. Jednak ziewając co chwile jadę dalej. Pokonując miejską dżunglę, zatrzymując się co chwile na światłach i wydychając świeże spaliny w końcu się budzę.
Do Tomasza docieram bez błądzenia po mieście nie często to mi się zdarza;P Chociaż byłem w tej podejrzanej okolicy pierwszy raz (w ogóle jak sprawdzałem na Zumi adres wydawało mi się że mieszka koło parku. W rzeczywistości okazało się że to jest cmentarz...) Pożyczam skuwacz do łańcucha ( Z tego miejsca chciałem bardzo podziękować jednemu i niesamowicie skromnemu posiadaczowi skuwacza. Kiedyś Ci go oddam;P)
Po powrocie do domu byłem tak napalony że w końcu będę mógł wymienić łańcuch i normalnie jeździć. Że zaraz zabrałem się do roboty. Szybko poszło. Tylko że międzyczasie znowu mnie senność dopadła. Nie chciałem tracić dnia na spanie. Ale podszedłem do łóżka...A odszedłem dopiero po kilku godzinach snu. Strasznie wciągające są takie południowe drzemki
Teraz zdeterminowany i wreszcie wyspany ruszyłem sprawdzić jak działa napęd. Wszystko wydaje się w końcu działać więc ruszam w stronę Czarnocina. Na wszelki wypadek zabrałem chyba wszystkie narzędzia jakie mogą się przydać w razie niespodziewanej awarii.
Trochę czuję w nogach że przez ostatni czas mało jeździłem. Poza tym strasznie wieję.
Nie ma jednak co narzekać. Przecież aktualnie mamy taki klimat gdzie należy się cieszyć każdym dniem ze słońcem,bez opadów i z temp ok 20*C.
W Czarnocinie przyszedł czas na krótki postój. Wygrzewanie się w słońcu i podziwianie kitesurfera
Super sprawa trzeba będzie kiedyś spróbować:D
Po małej regeneracji ruszałem dalej w stronę Tuszyna. Po drodze wymiana pozdrowień z pewną śliczna bierką. I chyba za dużo już na rowerze jeżdżę bo zamiast zwrócić uwagę najpierw na dziewczynę to ja najpierw podziwiam jej rower...I szczerze mówiąc nie pamiętam jakiego koloru miała włosy ale przerzutka tylna to Shimano XTR
Miałem jeszcze jechać do Pabianic ale tak strasznie wiało że mi się już nie chciało. Rzgowską docieram do domu

Korzystając z ładnej pogody

Poniedziałek, 8 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Dzisiaj dla odmiany trening sprawdzający wytrzymałość na niskie tempo...
Nie było łatwo patrzeć jak jest się wyprzedzanym przez składaki. A jedyne co udaję się dzisiaj wyprzedzić to wózek dziecięcy;P
W tak ekstremalnym tempie dojechałem do stawów Stefańskiego. A i tak o mało co nie przejechał bym na moście małych kaczuszek. Na szczęście hamulce jeszcze działają i skończyło się tylko na głośnym kwa kwa;)
Dojeżdżając do domu odetchnąłem z ulgą bo wytrzymać takie tempo przez tyle kilometrów naprawdę nie było łatwo
Ale dokonałem tego...

Na Malinkę i z powrotem

Sobota, 6 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Jak zawsze droga przez centrum miasta długa,nudna i co chwilę światła