Nie ma to jak spontan

Sobota, 11 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Umówiłem się z kumplem o 11 pod McDonaldem. Niestety miał mały wypadek rowerowy z udziałem samochodu ...(Spokojnie nic się nie stało. Twardy z niego kolarz:P) Ze byłem niedaleko to postanowiłem go odwiedzić w Konstantynowie Łódzkim (Kansasie). Po krótkiej rozmowie ruszyłem dalej. W planie miałem mała rundkę w stronę Pabianic przez Górkę Pabianicką i do Łodzi Ale po drodze do Porszewic wpadłem na pomysł żeby przejechać się trochę. A że spontan to jest to co najbardziej lobię postanowiłem pojechać do Brzegu nad zalewem Jeziorsko na działkę. Nic że w jedna stronę jest ok 75km a ja w życiu nie pokonałem większego dystansu niż 100km kilka lat temu . I nawet nie wiem jak tam dokładnie dojechać. Ale gdyby wszystko było zaplanowane to by nie był spontan;) Więc zamiast w stronę Pabianic odbijam w przeciwnym kierunku na Lutomiersk. Później w prawo drogą drogą do Kwiatkowic(Teraz jadę prawie cały czas niebieskim szlakiem 'Gorące Źrudła') Teraz na prostym odcinku drogi nie schodzę poniżej 30km/h bo mam wiatr w plecy i to dojść silny. Stąd już widać maszt radiowy w Zygrach chociaż jestem jeszcze ok 10km od niego. Jedzie się super bo z wiatrem gorzej będzie z powrotem ale mam nadzieję że pod wieczór trochę przestanie wiać. Nawet nie zdążyłem pomyśleć gdzie jestem a już mijałem Zygry. Tutaj maiłem mała rozkminkę w którą stronę pojechać ale zadałem się na instynkt który mnie nie zawiódł:P Teraz trasa już bardzo łatwa prosto przed siebie aż do Pęczniewa. Na odcinku od Kansasu do Pęczniewa chociaż jechałem bez specjalnej napinki pobiłem chyba swój rekord średniej prędkości 30,2km/h W Pęczniewie jeszcze zastanawiałem się czy nie pojechać na tamę ale ostatecznie nie mogłem się doczekać aż zobaczę Brzeg. Można powiedzieć że to moja rodzina wieś bo przyjeżdżam tam co roku od urodzenie. Jeszcze tylko stawy rybne,mały lasek i już właściwie jestem na wiosce. Teraz czas na mały odpoczynek na skarpie koło miejscowej szkoły. Naprawdę super miejscówka szczególnie wieczorem,plaza,mewy,szum fal i zachód słońca. A i nie można zapomnieć o piwku;)(Na szczęście sklep u 'Pawełka' jest blisko) Po wysłaniu kilku MMS z pozdrowieniami znad Jeziorska ruszam w dalszą drogę. Teraz już muszę się zmagać z silnym wiatrem który wieje z boku. A co będzie za chwile jak będzie wiał centralnie w twarz...Jednak to nie najgorsze co mnie spotkało...Bo po dojechaniu do Dzierzązny przy miejscowym sklepiku zadałem sobie sprawę ze zgubiłem cała kasę jaka miałem przy sobie. Nie wiem jak to się stało ale teraz na cała drogę (A zostało jeszcze jakieś 70km) zostało mi tylko 0.5l wody i 1 Snickers. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało tym bardziej ze musiałem zmagać się jeszcze z tym okropnym wiatrem. Nie mogłem nocować u znajomych na miejscu bo w niedzielę musiałem być w LDZ. Wiec bez respektu dla niewidzialnego wroga(Oczywiście chodzi tu o wiatr:P) ruszyłem dalej. Do Rossoszycy całkiem nieźle dawałem sobie rade jadąc ok 23km/h. Zazdrościłem tylko kolarzom którzy mijali mnie znad przeciwka że mogą sobie jechać z wiatrem. Wymiana pozdrowień i znowu dołująca długa trasa do domu. W końcu dojechałem do Szadku tutaj już dawno zapomniałem że miałem coś do picia i jedzenia. Do domu jeszcze sporo kilometrów a ja już odczuwam trudy podróży. I chyba przez to zmęczenie pomyliłem drogi i zamiast jechać do Kansasu skręciłem w stronę Pabianic. Od Początku coś mi ta trasa nie pasowała ale byłem tak zmęczony że nawet nie chciało mi się o tym myśleć że źle pojechałem. Poza tym droga niesamowicie monotonna długie proste odcinki nawet nie było na czym zawiesić zmęczonego oka. Po przejechaniu Wrzeszczewic byłem pewien że źle skręciłem. Żeby już dalej nie błądzić spytałem o drogę na Kansas. Po minięciu Ludowinka już wiedziałem gdzie jestem i że nie potrzebnie dodałem sobie tylko kilometrów do przejechania. Teraz jeszcze chwila skupienia żeby zaplanować najkrótsza trasę do domu. Miała wyglądać ona tak Górka Pabianicka,Gorzew i do ul. Hocianowickiej już w lodzi. Teoretycznie już byłem bardzo blisko LDZ ale po drodze moje tempo spadło do żałosnych 13km/h. Czułem dreszcze i zimny pot o jest oznaka odwodnienia wielki kryzys zbliżał się w szybkim tempie I rzeczywiste koło Górek Pabianickich byłem tak wycieńczony ze musiałem się co chwile zatrzymywać i nawet nie miałem siły nawet iść poboczem. Wszystko mnie bolało a siodełko zrobiło się nagle bardzo twarde myślałem że już nie dam rady będę musiał się poddać i zadzwonić po jakiś transport tak blisko celu. Jednak poddać się to jest łatwo Ćwiczyć hart ducha to jest sztuka. I jedynym wyjściem chociaż może się wydawać że trochę dziwnym było z powrotem wrócić się do Kansasu. Ale biorąc pod uwagę że prawie połową trasy była z wiatrem a w Kansasie miałem koleżankę którą na pewno dała by coś do picia i jedzenia opcja ta była bardzo kusząca i chyba jedyna jak przyszła mi wtedy do głowy. Desperacki pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę co prawda dojechałem ostatkami sił i prędkością nieraz przekraczająca 11km/h...Ale Honda(ksywka mojej koleżanki) pracuję w barze więc napiłem się i najadłem do syta w miłym towarzystwie:) Dzięki pomocy Hondy za co należą jej się wielkie buziaczki mogłem spokojnie wracać do domu. No prawie spokojnie bo międzyczasie zrobiło się już ciemno a ja nie miałem żadnego oświetlenia wiadomo trochę niebezpiecznie więc wracałem głównymi dobrze oświetlonymi drogami po chodniku Po wizycie w barze od razu lepiej się poczułem i kręcenie pod wiatr nie było już żadnym problemem. Szczerze to Jeszce bym sonie teraz pokręcił ale niestety już za późna godzina była

Wycieczka ogólnie bardzo udana jak większość spontanicznych wyskoków. Tym bardziej że jeszcze nigdy w życiu nie przejechałem takiego dystansu.Z wyjątkiem faktu że zgubiłem kasę i przez ostatnie parędziesiąt kilometrowy musiałem się strasznie męczyć. Ale nauczyłem się też że nie mnożna się nigdy poddawać w końcu chłopaki nigdy nie płaczą;P I lepiej chować kasę...



Dlatego że nie odpadł mu pedał (A można było się tego spodziewać)i się tak ładnie prezentuję.
To nad brzegiem wody został oficjalnie ochrzczony nazwą 'Czarny Pedał' Bardzo mu ta nazwa chyba pasuję:P




Bunkier w Dzierząznej z 1939r Służył arami Łódź w obronie granic Polski przez 4 dni. Bo w tamtych latach granica była kilkadziesiąt km na zachód od Wart





A to rower elitarnego bikera który prezentuje niesamowicie wysoki poziom jazdy. Pokazując innym że nie ma takiego miejsca w które nie da się dojechać rowerem. Respekt:D

Mapa

Sorry za jakość niektóeych zdjęć ale nie miałem już wiecej miejsca na karcie na lepsze...

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ciesc

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]